niedziela, 16 września 2012

Chapter Eleven

Strasznie, strasznie przepraszam, że nie było mnie tak długo, ale nawet nie wyobrażacie sobie, co dzieje się w mojej szkole. Tak, wiem, że to żadna wymówka, ale z powodu samych lekcji nigdy nie wracam do domu przed  szóstą, a potem mogę już tylko spać. No dobrze, przestaję się już tłumaczyć, po prostu wybaczcie tak długą nieobecność. A teraz zapraszam do czytania.
Miłej lektury!

***

Wtorek, 12 czerwca 2012

To było dosyć dziwne uczucie, minąć ostatnie drzwi i wejść na stadion przepełniony tłumami kibiców wierzących, że ich drużyna zwycięży. Tym razem było inaczej niż poprzednio. W powietrzu czuć było desperacką nadzieję tych wszystkich ludzi. Większość z nich wiedziała, że Polska nie ma wielkich szans na wygraną z Rosją. Nadal jednak decydowali się dopingować swoich piłkarzy i to stwarzało tę dziwną atmosferę.
Marta spojrzała na swój bilet i sprawdziła, gdzie tym razem usytuowane było jej miejsce. Ze zdziwieniem stwierdziła, że w pierwszym rzędzie. Nie mogła narzekać. Jednak odrobina uroku mogła zdziałać cuda w kontaktach z mężczyznami.
Zwinnie przemykając pomiędzy grupkami celebrytów i oficjeli, Marta znalazła się w najniższym rzędzie. Chwilę zajęło jej przedostanie się na swoje miejsce, ale już wkrótce mogła spokojnie usiąść i przyjrzeć się dokładnie trybunom.
Nie dłużej niż kilka minut później spiker zapowiedział pojawienie się na murawie drużyn. Marta z uwagą zawiesiła wzrok na każdym wchodzącym zawodniku. Uderzyło ją napięcie odmalowane na twarzach Roberta i Kuby. Oczywiście Wojtka nie było nigdzie na dole, ale w loży także nie mogła go umiejscowić.
Zawodnicy ustawili się w szeregach przed swoimi flagami narodowymi, a spiker zapowiedział hymny. Ledwie rozległy się pierwsze nuty „Mazurka Dąbrowskiego”, a obok Marty znikąd wyrósł wysoki mężczyzna.
- Hej. – szepnął, nachylając się nad jej uchem, kiedy zupełnie nieświadoma jego obecności przyglądała się murawie. Aż podskoczyła ze strachu, jednak jej twarz od razu rozświetlił uśmiech.
- Cześć, Wojtek.
Z szacunkiem wysłuchali hymnów narodowych i dopiero po tym oddali się pogawędce. Wymienili kilka uwag czy żartów, ale nie trwało to długo, bo wraz z gwizdkiem rozpoczynającym mecz, zaczęły się wielkie emocje. Sama z siebie Marta nie miała w zwyczaju tak się uzewnętrzniać. Ale w tym momencie, u boku krzyczącego i klaszczącego z całej siły Szczęsnego, oddała się ogólnej atmosferze i też kibicowała całą sobą. To było niepowtarzalne uczucie, być tam i dzielić emocje z przyjacielem oraz wszystkimi innymi ludźmi.
W trzydziestej siódmej minucie przyszło załamanie. Rosjanie strzelili gola i w tym momencie zarówno Marta, jak i Wojtek, usiedli bez słowa na swoich miejscach. Nie odezwali się aż do końca pierwszej połowy. Przerwę meczu wypełniła im zażarta dyskusja na temat poszczególnych akcji. Owszem, kobieta nie mogła głosić profesjonalnych uwagi, ale pozwoliła sobie na tę odrobinę szaleństwa i wyrażała targające nią emocje.
Druga połowa była jeszcze bardziej nerwowa. Minuty mijały, a Polacy nie mogli odrobić straty. Szczęsny krzyczał na całe gardło i raz po raz zrywał się ze swojego miejsca, by wychylić się gwałtownie za barierkę jakby w nadziei, że to jakkolwiek pomoże.
Być może pomogło, gdyż w pięćdziesiątej siódmej minucie Kuba strzelił gola. Nawet Marta gwałtownie wstała i cieszyła się z sukcesu, nie bacząc na to, jak układa się jej starannie odprasowana sukienka czy gładko uczesane włosy.
Kiedy tak zawzięcie klaskała, niespodziewanie została porwana w objęcia Wojtka. Nagle poczuła zalewającą ją falę spokoju. Pozwoliła sobie poczuć zapach jego perfum, ciepło bijące od ubranej w koszulę i marynarkę klatki piersiowej. Na moment wtuliła w niego twarz i zaplotła ręce wokół jego pasa. Zaraz potem wróciła jednak do oglądania meczu. Wojtek był przyjacielem. Miał nim być.

Powrót do hotelu był jednym z najdziwniejszych przeżyć Marty. W momencie, w którym rozległ się dźwięk gwizdka kończącego spotkanie, została porzucona. Wojtek zerwał się z miejsca i wybiegł, a ona zdążyła tylko popatrzeć za nim zdezorientowanym wzrokiem. Jednak nie była zagubiona długo. Już chwilę później przepchnęła się przez tłum i ruszyła zatłoczonym korytarzem w kierunku bramek wyjściowych. Zamierzała jechać do Hyattu i znowu zająć piłkarzom czas przy kolacji.
Nie dane jej było jednak dotrzeć do wyjścia, bo w połowie korytarza została brutalnie odciągnięta pod ścianę. Przed oczami Marty pojawiła się roześmiana twarz Szczęsnego, a on sam zaczął do niej krzyczeć coś o świętowaniu. W ogólnej wrzawie i pośród radosnych okrzyków tysięcy fanów, kobieta nie mogła nic zrozumieć, dlatego jeszcze większe było jej zdziwienie, kiedy Wojtek złapał ją za rękę i poprowadził energicznym krokiem w kierunku jednego z bocznych przejść.
Po kilku chwilach znaleźli się w nieco wyciszonym, opustoszałym korytarzu. Chłopak nie przestawał się uśmiechać, ale puścił rękę Marty i tylko bez słowa prowadził ją przed siebie. Powoli z oddali zaczęło do nich docierać echo śmiechu i wrzasków. To był moment, w którym kobieta zrozumiała, gdzie idą. Odgłosy robiły się coraz głośniejsze, aż wreszcie zeszli piętro niżej jasno oświetloną klatką schodową i niemalże od razu znaleźli się w szatni reprezentacji Polski.
Marta stanęła jak wryta, kiedy przed oczami pojawiło jej się ponad dwudziestu zawodników, z czego połowa rozebrana. W pierwszej chwili po prostu weszła do szatni i zaczęła szukać wzrokiem tych, którzy ją interesowali, ale już zaraz przypomniała sobie o dobrym wychowaniu. Nie mogła przecież zawstydzać obcych mężczyzn przez obserwowanie ich nagich ciał. Spuściła więc niewinnie wzrok na podłogę i pozwoliła go sobie podnieść tylko by popatrzeć na Roberta. Stał w przeciwległym rogu szatni i zdawał się próbować wtopić w ścianę. Od stóp do głów był zaróżowiony, czy to z wysiłku czy wstydu.
Ogólna radość, która ustała wraz z pojawieniem się Marty, rozgorzała od nowa. Wojtek rzucił się całym swoim ciężarem na Przemka Tytonia, nieomal zrzucając go z ławki na podłogę. Wszyscy inni zaczęli wymieniać się głośnymi uwagami na temat gry i przeciwników. W szatni zostały tylko dwie ciche osoby. Lewandowski szybko owinął się ręcznikiem i wymknął do łazienki, pod prysznic. Natomiast Marta stała na środku i po raz pierwszy od dawna naprawdę nie wiedziała, co zrobić. To było tak odmienne, oderwane od jej normalnego życia.
Bez słowa obserwowała, jak Kuba Błaszczykowski wstał z ławki, podszedł do Szczęsnego i silnym ruchem stawiając go do pionu, szepnął mu coś na ucho. Bramkarz spoważniał, pokiwał głową i odwrócił na pięcie w stronę Marty. Powolnym krokiem skierował się do drzwi, po drodze zagarniając kobietę ramieniem.
- Chodź, chłopcy się wstydzą.
Wystarczyło to jedno zdanie, by Marta odzyskała całą swoją pewność siebie. Czując na łopatkach dłoń Wojtka i idąc u jego boku już na powrót miała wszystko pod kontrolą.
- Rozumiem, że kobiety to rzadki widok w szatni? – zapytała, kiedy zatrzymali się i stanęli naprzeciwko siebie, oparci o przeciwległe ściany korytarza.
- O taak. – zaśmiał się Szczęsny. – Ostatnio jakąś widziałem jak miałem dwanaście lat i z treningów odbierała mnie mama.
Marta posłała mu szeroki uśmiech.
- No może przesadziłem. W Londynie czasem przychodzą jakieś laski. To znaczy wiesz… - nagle zmieszał się i opuścił wzrok na swoje buty. – miałem na myśli dziewczyny chłopaków. Bo groupies nikt nie wpuszcza do szatni…
- Groupies?
- No takie fan girls…
- Wiem, co to groupie. Ale naprawdę macie je tam, w Arsenalu?
- Całe tłumy. – z jakiegoś powodu Wojtek otrząsnął się ze zmieszania. Znowu świecił swoim radosnym uśmiechem. – Niektórzy całkiem nieźle je znają, if you know what I mean.
Marta zaśmiała się, po czym pokręciła głową z niedowierzaniem. Odgarnęła z twarzy niesforne pasemko.
- A ty, dobrze je znasz?
- Ja jestem grzecznym, przykładnym chłopcem. A jeśli chodzi o tę Letishę to musisz wiedzieć, że to była totalna ściema.
- O kogo?
- Nieważne. Możesz poczytać w sieci.
Na chwilę zapadła cisza, ale nikt nie czuł się skrępowany. To było miłe, móc wspólnie postać i pomyśleć.
- Wiesz co? – odezwał się jednak Wojtek. – To jest bez sensu, że tu jesteśmy. Nic im się nie stanie, jeśli zobaczysz ich w gaciach.
Po tych słowach znowu złapał Martę za rękę i pociągnął z powrotem do szatni.
To drugie wejście było już inne. Tym razem piłkarze nie zamilkli ani nie zaczęli wtapiać się w ściany. Właściwie nikogo za bardzo nie obeszło pojawienie się Marty, poza kilkoma żartami rzuconymi w jej kierunku. Nadal podążając za Wojtkiem wylądowała obok wiążącego buty Roberta, tym samym przyprawiając go o głęboki szok. Jednak po zaledwie chwili udało mu się go zamaskować i cała trójka oddała się głośnej i żywej rozmowie o meczu.

Równie dziwnie było, kiedy prowadzona przez tłum trafiła do autokaru reprezentacji. Nie planowała tego i zmuszało ją to do zostawienia samochodu na parkingu przed stadionem, ale zdecydowała, że pojedzie z nimi. Szybko uświadomiła sobie, jak dobrą podjęła decyzję. Atmosfera w pojeździe była niepowtarzalna. Wylądowała na środkowym miejscu w ostatnim rzędzie, pomiędzy Wojtkiem a Robertem i znowu poczuła się jak w czasach szkolnych.
Ze wszystkich stron otaczała ją radosna wrzawa i wesołe okrzyki piłkarzy. Wstawali, przesiadali się na inne miejsca, przechylali nad oparciami i przepychali. To było uspokajające i oczyszczające uczucie, wreszcie zobaczyć w nich prawdziwą, niczym niezmąconą radość. Marta szybko pozwoliła sobie bawić się razem z nimi.
Nim zdała sobie sprawę, dojechali do hotelu, przemknęli wszyscy razem przez hol główny i podzieliwszy się na mniejsze grupki, pozamykali w pokojach.
Marta trafiła do jakiegoś nowego, nieznanego pomieszczenia razem z Wojtkiem, Robertem, Kubą, Łukaszem Piszczkiem i Przemkiem Tytoniem. Mężczyźni bez skrępowania rozsiedli się na kanapie i fotelach, Wojtek nawet wylądował na podłodze, tuż przed telewizorem. Marta natomiast otworzyła drzwi balkonowe i pozwoliła ciepłemu czerwcowemu powietrzu pieścić jej skórę.
Piszczek wyciągnął spod łóżka skrzynkę piwa. Po chwili Marta zobaczyła jeszcze Grzegorza Sandomierskiego wślizgującego się do pokoju z torbą wypełnioną pobrzękującymi butelkami. Nim zdała sobie sprawę, na stoliku przed mężczyznami stało kilkanaście litrów alkoholu o różnym stężeniu. Jej oczy błysnęły z rozbawienia.
- Rozumiem, że pokojowy barek by nie wystarczył? – rzuciła drwiąco.
- Wszystkie barki w tym hotelu by nie wystarczyły! – odpowiedział jej entuzjastycznie Piszczek, otwierając butelkę piwa.
- Co mogę szanownej pani zaproponować? – zapytał niespodziewanie Szczęsny, podnosząc się z podłogi i świecąc szerokim uśmiechem.
- Poradzę sobie sama.
Marta ominęła mężczyzn i otworzyła szafkę stojącą obok barku. Szybko znalazła to, czego szukała, szklankę do whisky i dmuchnęła do środka, by oczyścić ją z ewentualnych pyłków. Odprowadzana wzrokiem piłkarzy podeszła do stolika i pewnym ruchem wybrała butelkę. Niespiesznie nalała trochę bursztynowego napoju, po czym odstawiła butelkę i wróciła na swoje miejsce przy balkonie. Przez cały ten czas panowała cisza.
- No, chłopcy, nie krępujcie się. – rzuciła rozbawionym tonem. Dopiero w tym momencie mężczyźni jakby przebudzili się z transu i wrócili do świętowania.

***

Rozdział jest odrobinę dłuższy niż pozostałe i mam nadzieję, że się spodoba. W następnym dowiecie się, jak wyglądało świętowanie, ale zbyt dużo tego było, żeby opublikować dzisiaj :)
Tak swoją drogą, co myślicie o moim Wojtku? Nie wiem, czy jest do końca taki, jakim chciałabym go widzieć...

Wasza, 
MissUnattainable