niedziela, 16 września 2012

Chapter Eleven

Strasznie, strasznie przepraszam, że nie było mnie tak długo, ale nawet nie wyobrażacie sobie, co dzieje się w mojej szkole. Tak, wiem, że to żadna wymówka, ale z powodu samych lekcji nigdy nie wracam do domu przed  szóstą, a potem mogę już tylko spać. No dobrze, przestaję się już tłumaczyć, po prostu wybaczcie tak długą nieobecność. A teraz zapraszam do czytania.
Miłej lektury!

***

Wtorek, 12 czerwca 2012

To było dosyć dziwne uczucie, minąć ostatnie drzwi i wejść na stadion przepełniony tłumami kibiców wierzących, że ich drużyna zwycięży. Tym razem było inaczej niż poprzednio. W powietrzu czuć było desperacką nadzieję tych wszystkich ludzi. Większość z nich wiedziała, że Polska nie ma wielkich szans na wygraną z Rosją. Nadal jednak decydowali się dopingować swoich piłkarzy i to stwarzało tę dziwną atmosferę.
Marta spojrzała na swój bilet i sprawdziła, gdzie tym razem usytuowane było jej miejsce. Ze zdziwieniem stwierdziła, że w pierwszym rzędzie. Nie mogła narzekać. Jednak odrobina uroku mogła zdziałać cuda w kontaktach z mężczyznami.
Zwinnie przemykając pomiędzy grupkami celebrytów i oficjeli, Marta znalazła się w najniższym rzędzie. Chwilę zajęło jej przedostanie się na swoje miejsce, ale już wkrótce mogła spokojnie usiąść i przyjrzeć się dokładnie trybunom.
Nie dłużej niż kilka minut później spiker zapowiedział pojawienie się na murawie drużyn. Marta z uwagą zawiesiła wzrok na każdym wchodzącym zawodniku. Uderzyło ją napięcie odmalowane na twarzach Roberta i Kuby. Oczywiście Wojtka nie było nigdzie na dole, ale w loży także nie mogła go umiejscowić.
Zawodnicy ustawili się w szeregach przed swoimi flagami narodowymi, a spiker zapowiedział hymny. Ledwie rozległy się pierwsze nuty „Mazurka Dąbrowskiego”, a obok Marty znikąd wyrósł wysoki mężczyzna.
- Hej. – szepnął, nachylając się nad jej uchem, kiedy zupełnie nieświadoma jego obecności przyglądała się murawie. Aż podskoczyła ze strachu, jednak jej twarz od razu rozświetlił uśmiech.
- Cześć, Wojtek.
Z szacunkiem wysłuchali hymnów narodowych i dopiero po tym oddali się pogawędce. Wymienili kilka uwag czy żartów, ale nie trwało to długo, bo wraz z gwizdkiem rozpoczynającym mecz, zaczęły się wielkie emocje. Sama z siebie Marta nie miała w zwyczaju tak się uzewnętrzniać. Ale w tym momencie, u boku krzyczącego i klaszczącego z całej siły Szczęsnego, oddała się ogólnej atmosferze i też kibicowała całą sobą. To było niepowtarzalne uczucie, być tam i dzielić emocje z przyjacielem oraz wszystkimi innymi ludźmi.
W trzydziestej siódmej minucie przyszło załamanie. Rosjanie strzelili gola i w tym momencie zarówno Marta, jak i Wojtek, usiedli bez słowa na swoich miejscach. Nie odezwali się aż do końca pierwszej połowy. Przerwę meczu wypełniła im zażarta dyskusja na temat poszczególnych akcji. Owszem, kobieta nie mogła głosić profesjonalnych uwagi, ale pozwoliła sobie na tę odrobinę szaleństwa i wyrażała targające nią emocje.
Druga połowa była jeszcze bardziej nerwowa. Minuty mijały, a Polacy nie mogli odrobić straty. Szczęsny krzyczał na całe gardło i raz po raz zrywał się ze swojego miejsca, by wychylić się gwałtownie za barierkę jakby w nadziei, że to jakkolwiek pomoże.
Być może pomogło, gdyż w pięćdziesiątej siódmej minucie Kuba strzelił gola. Nawet Marta gwałtownie wstała i cieszyła się z sukcesu, nie bacząc na to, jak układa się jej starannie odprasowana sukienka czy gładko uczesane włosy.
Kiedy tak zawzięcie klaskała, niespodziewanie została porwana w objęcia Wojtka. Nagle poczuła zalewającą ją falę spokoju. Pozwoliła sobie poczuć zapach jego perfum, ciepło bijące od ubranej w koszulę i marynarkę klatki piersiowej. Na moment wtuliła w niego twarz i zaplotła ręce wokół jego pasa. Zaraz potem wróciła jednak do oglądania meczu. Wojtek był przyjacielem. Miał nim być.

Powrót do hotelu był jednym z najdziwniejszych przeżyć Marty. W momencie, w którym rozległ się dźwięk gwizdka kończącego spotkanie, została porzucona. Wojtek zerwał się z miejsca i wybiegł, a ona zdążyła tylko popatrzeć za nim zdezorientowanym wzrokiem. Jednak nie była zagubiona długo. Już chwilę później przepchnęła się przez tłum i ruszyła zatłoczonym korytarzem w kierunku bramek wyjściowych. Zamierzała jechać do Hyattu i znowu zająć piłkarzom czas przy kolacji.
Nie dane jej było jednak dotrzeć do wyjścia, bo w połowie korytarza została brutalnie odciągnięta pod ścianę. Przed oczami Marty pojawiła się roześmiana twarz Szczęsnego, a on sam zaczął do niej krzyczeć coś o świętowaniu. W ogólnej wrzawie i pośród radosnych okrzyków tysięcy fanów, kobieta nie mogła nic zrozumieć, dlatego jeszcze większe było jej zdziwienie, kiedy Wojtek złapał ją za rękę i poprowadził energicznym krokiem w kierunku jednego z bocznych przejść.
Po kilku chwilach znaleźli się w nieco wyciszonym, opustoszałym korytarzu. Chłopak nie przestawał się uśmiechać, ale puścił rękę Marty i tylko bez słowa prowadził ją przed siebie. Powoli z oddali zaczęło do nich docierać echo śmiechu i wrzasków. To był moment, w którym kobieta zrozumiała, gdzie idą. Odgłosy robiły się coraz głośniejsze, aż wreszcie zeszli piętro niżej jasno oświetloną klatką schodową i niemalże od razu znaleźli się w szatni reprezentacji Polski.
Marta stanęła jak wryta, kiedy przed oczami pojawiło jej się ponad dwudziestu zawodników, z czego połowa rozebrana. W pierwszej chwili po prostu weszła do szatni i zaczęła szukać wzrokiem tych, którzy ją interesowali, ale już zaraz przypomniała sobie o dobrym wychowaniu. Nie mogła przecież zawstydzać obcych mężczyzn przez obserwowanie ich nagich ciał. Spuściła więc niewinnie wzrok na podłogę i pozwoliła go sobie podnieść tylko by popatrzeć na Roberta. Stał w przeciwległym rogu szatni i zdawał się próbować wtopić w ścianę. Od stóp do głów był zaróżowiony, czy to z wysiłku czy wstydu.
Ogólna radość, która ustała wraz z pojawieniem się Marty, rozgorzała od nowa. Wojtek rzucił się całym swoim ciężarem na Przemka Tytonia, nieomal zrzucając go z ławki na podłogę. Wszyscy inni zaczęli wymieniać się głośnymi uwagami na temat gry i przeciwników. W szatni zostały tylko dwie ciche osoby. Lewandowski szybko owinął się ręcznikiem i wymknął do łazienki, pod prysznic. Natomiast Marta stała na środku i po raz pierwszy od dawna naprawdę nie wiedziała, co zrobić. To było tak odmienne, oderwane od jej normalnego życia.
Bez słowa obserwowała, jak Kuba Błaszczykowski wstał z ławki, podszedł do Szczęsnego i silnym ruchem stawiając go do pionu, szepnął mu coś na ucho. Bramkarz spoważniał, pokiwał głową i odwrócił na pięcie w stronę Marty. Powolnym krokiem skierował się do drzwi, po drodze zagarniając kobietę ramieniem.
- Chodź, chłopcy się wstydzą.
Wystarczyło to jedno zdanie, by Marta odzyskała całą swoją pewność siebie. Czując na łopatkach dłoń Wojtka i idąc u jego boku już na powrót miała wszystko pod kontrolą.
- Rozumiem, że kobiety to rzadki widok w szatni? – zapytała, kiedy zatrzymali się i stanęli naprzeciwko siebie, oparci o przeciwległe ściany korytarza.
- O taak. – zaśmiał się Szczęsny. – Ostatnio jakąś widziałem jak miałem dwanaście lat i z treningów odbierała mnie mama.
Marta posłała mu szeroki uśmiech.
- No może przesadziłem. W Londynie czasem przychodzą jakieś laski. To znaczy wiesz… - nagle zmieszał się i opuścił wzrok na swoje buty. – miałem na myśli dziewczyny chłopaków. Bo groupies nikt nie wpuszcza do szatni…
- Groupies?
- No takie fan girls…
- Wiem, co to groupie. Ale naprawdę macie je tam, w Arsenalu?
- Całe tłumy. – z jakiegoś powodu Wojtek otrząsnął się ze zmieszania. Znowu świecił swoim radosnym uśmiechem. – Niektórzy całkiem nieźle je znają, if you know what I mean.
Marta zaśmiała się, po czym pokręciła głową z niedowierzaniem. Odgarnęła z twarzy niesforne pasemko.
- A ty, dobrze je znasz?
- Ja jestem grzecznym, przykładnym chłopcem. A jeśli chodzi o tę Letishę to musisz wiedzieć, że to była totalna ściema.
- O kogo?
- Nieważne. Możesz poczytać w sieci.
Na chwilę zapadła cisza, ale nikt nie czuł się skrępowany. To było miłe, móc wspólnie postać i pomyśleć.
- Wiesz co? – odezwał się jednak Wojtek. – To jest bez sensu, że tu jesteśmy. Nic im się nie stanie, jeśli zobaczysz ich w gaciach.
Po tych słowach znowu złapał Martę za rękę i pociągnął z powrotem do szatni.
To drugie wejście było już inne. Tym razem piłkarze nie zamilkli ani nie zaczęli wtapiać się w ściany. Właściwie nikogo za bardzo nie obeszło pojawienie się Marty, poza kilkoma żartami rzuconymi w jej kierunku. Nadal podążając za Wojtkiem wylądowała obok wiążącego buty Roberta, tym samym przyprawiając go o głęboki szok. Jednak po zaledwie chwili udało mu się go zamaskować i cała trójka oddała się głośnej i żywej rozmowie o meczu.

Równie dziwnie było, kiedy prowadzona przez tłum trafiła do autokaru reprezentacji. Nie planowała tego i zmuszało ją to do zostawienia samochodu na parkingu przed stadionem, ale zdecydowała, że pojedzie z nimi. Szybko uświadomiła sobie, jak dobrą podjęła decyzję. Atmosfera w pojeździe była niepowtarzalna. Wylądowała na środkowym miejscu w ostatnim rzędzie, pomiędzy Wojtkiem a Robertem i znowu poczuła się jak w czasach szkolnych.
Ze wszystkich stron otaczała ją radosna wrzawa i wesołe okrzyki piłkarzy. Wstawali, przesiadali się na inne miejsca, przechylali nad oparciami i przepychali. To było uspokajające i oczyszczające uczucie, wreszcie zobaczyć w nich prawdziwą, niczym niezmąconą radość. Marta szybko pozwoliła sobie bawić się razem z nimi.
Nim zdała sobie sprawę, dojechali do hotelu, przemknęli wszyscy razem przez hol główny i podzieliwszy się na mniejsze grupki, pozamykali w pokojach.
Marta trafiła do jakiegoś nowego, nieznanego pomieszczenia razem z Wojtkiem, Robertem, Kubą, Łukaszem Piszczkiem i Przemkiem Tytoniem. Mężczyźni bez skrępowania rozsiedli się na kanapie i fotelach, Wojtek nawet wylądował na podłodze, tuż przed telewizorem. Marta natomiast otworzyła drzwi balkonowe i pozwoliła ciepłemu czerwcowemu powietrzu pieścić jej skórę.
Piszczek wyciągnął spod łóżka skrzynkę piwa. Po chwili Marta zobaczyła jeszcze Grzegorza Sandomierskiego wślizgującego się do pokoju z torbą wypełnioną pobrzękującymi butelkami. Nim zdała sobie sprawę, na stoliku przed mężczyznami stało kilkanaście litrów alkoholu o różnym stężeniu. Jej oczy błysnęły z rozbawienia.
- Rozumiem, że pokojowy barek by nie wystarczył? – rzuciła drwiąco.
- Wszystkie barki w tym hotelu by nie wystarczyły! – odpowiedział jej entuzjastycznie Piszczek, otwierając butelkę piwa.
- Co mogę szanownej pani zaproponować? – zapytał niespodziewanie Szczęsny, podnosząc się z podłogi i świecąc szerokim uśmiechem.
- Poradzę sobie sama.
Marta ominęła mężczyzn i otworzyła szafkę stojącą obok barku. Szybko znalazła to, czego szukała, szklankę do whisky i dmuchnęła do środka, by oczyścić ją z ewentualnych pyłków. Odprowadzana wzrokiem piłkarzy podeszła do stolika i pewnym ruchem wybrała butelkę. Niespiesznie nalała trochę bursztynowego napoju, po czym odstawiła butelkę i wróciła na swoje miejsce przy balkonie. Przez cały ten czas panowała cisza.
- No, chłopcy, nie krępujcie się. – rzuciła rozbawionym tonem. Dopiero w tym momencie mężczyźni jakby przebudzili się z transu i wrócili do świętowania.

***

Rozdział jest odrobinę dłuższy niż pozostałe i mam nadzieję, że się spodoba. W następnym dowiecie się, jak wyglądało świętowanie, ale zbyt dużo tego było, żeby opublikować dzisiaj :)
Tak swoją drogą, co myślicie o moim Wojtku? Nie wiem, czy jest do końca taki, jakim chciałabym go widzieć...

Wasza, 
MissUnattainable

niedziela, 2 września 2012

Chapter Ten


- Czy coś się stało? – zapytała Marta, zajmując miejsce i patrząc, jak rozmówca sadowi się obok niej.
- Nie, nie, spokojnie. Nic się nie stało, po prostu chciałem… coś przedyskutować. Muszę powiedzieć, że ma pani dobry wpływ na moich chłopców.
- Tak pan sądzi?
Marta uśmiechnęła się do niego łagodnie, wyczekująco,  jakby łaknęła pochwały. W środku jednak śmiała się ze słów Smudy. Może i miała jakiś wpływ na piłkarzy, ale jeśli tak, to na pewno nie dobry. Na pewno silnie oddziaływała na jednego z nich i zdecydowanie nie stawał się przez nią lepszym człowiekiem. Wręcz przeciwnie, sprowadzała go na złą drogę.
- Jak to się mówi… łagodzi pani obyczaje.
Kobieta zachichotała jak nastolatka.
- Proszę się nie śmiać. Dokładnie tak jest. Te nasze złotka, Robert, Kuba i Wojtek, nieźle sobie poczynają, kiedy nikogo nie ma na horyzoncie. A przy pani trzymają trochę lepszy poziom żartów.
- Miło mi to słyszeć. To o tym chciał pan rozmawiać?
- Nie, właściwie… Czy mogę zakładać, że pojawi się pani u nas jeszcze? Przed następnym meczem?
- Chyba tak, ale nie rozumiem…
- Wnosi pani taki powiew świeżości, jest pani spoza tej całej imprezy, nie pyta pani ciągle o piłkę. To dobrze działa. Mogą się wyluzować..
- Wobec tego tak, chyba mogę nawet obiecać, że przyjadę jeszcze kilka razy. Ale… czy mogłabym teraz już iść? Chłopcy na mnie czekają.
- No właśnie. Ja… nie wiem, co właściwie panią z nimi łączy… oczywiście bez obrazy…
- Co pan sugeruje? – oburzyła się na te słowa Marta. Wstała nerwowo z kanapy i stanęła nad trenerem z groźną miną.
- Nic, nic, proszę mi wybaczyć. Ja tylko… chciałem tylko powiedzieć, że nie bez powodu chłopcy są tu be rodzin, bez swoich dziewczyn. Więc jeśli byłaby pani tak miła to… wolałbym, żeby pani z nimi nie spała.
- Słucham?!
Wzburzenie Marty sięgnęło zenitu. Ten człowiek, tak słaby, uginający się na nogach, bojący spojrzeć jej pewnie w oczy, zarzucał jej sypianie z bliżej nieokreślonym piłkarzem! Ale czy to zdenerwowanie było adekwatne do sytuacji? A może reagowała w ten sposób, ponieważ wiedziała, że Smuda ma rację? Marta drgnęła niespokojnie na myśl, że może trener już o wszystkim wie i dlatego zdecydował się na tę rozmowę.
- To z… znaczy, mam na myśli nie spała na górze, w ich pokojach. Nie chciałem pani urazić…
- Dobrze, rozumiem. – ucięła krótko. Wewnętrznie odetchnęła z ulgą. – Pan wybaczy, ale czekają na mnie.
Odwróciła się na pięcie, lecz nie dane jej było odejść daleko. Od razu usłyszała za sobą podniesiony głos Smudy.
- Nie, nie, przepraszam. To nie miało tak zabrzmieć!
Marta spojrzała na niego przez ramię i zmusiła się do rozchmurzenia twarzy. Zrobiła też wszystko, by jej głos wydał się jak najmniej szorstki i przesączony jadem.
- Dobrze, rozumiem. Ale naprawdę muszę już iść.
Po czym odeszła pewnym krokiem w stronę wind.

Ktoś mógłby się zdziwić, gdyby nagle wszedł do pokoju kapitana reprezentacji Polski. Zobaczyłby cztery osoby rozłożone na jednym łóżku, śmiejące się w niebogłosy i usilnie starające się podejrzeć karty przeciwników. Co więcej, żadna z tych osób nie miała na sobie butów ani skarpet, a gospodarz i jego partner siedzieli już bez koszulek.
Marta bawiła się bardzo dobrze, choć może z czysto sportowych powodów. Mogła obserwować zachowanie swoich towarzyszy. Robert nerwowo podskakiwał za każdym razem, kiedy przez przypadek go dotykała. Kuba najwyraźniej zastanawiał się, jak skończył w tak tragicznym położeniu. A Wojtek, który był z Martą w parze, wydawał się wahać pomiędzy ratowaniem siebie przed zdejmowaniem kolejnych części garderoby a podłożeniem się, by i jego partnerka musiała się rozebrać.
- To był bardzo zły pomysł. – wystękał przez zęby Błaszczykowski.
- Niee, to był świetny pomysł. – zaprzeczyła Marta, posyłając mu szeroki uśmiech.
- To nie ty siedzisz półnaga. I nie tobie grozi zdejmowanie zaraz spodni.
- Czy to coś zmienia? Zabawa jest przednia.
Kobieta zmieniła pozycję, kładąc się na plecach i opierając głowę o dolną zabudowę łóżka. Leniwie przyglądając się swoim kartom wykonała ruch, po czym zaczęła okręcać wokół palca kosmyk włosów.
- Kent! – w pokoju rozległ się donośny krzyk. Marta podniosła z przerażeniem wzrok, rozpoznając głos Wojtka.
- Co ty odstawiasz?!
- No to… to był zapasowy znak, bawienie się włosami. – wytłumaczył Szczęsny skruszonym głosem. – Zrozumiałem, że masz kenta…
Marta uderzyła się ze zrezygnowaniem w czoło, by zaraz potem usiąść prosto i spojrzeć na wszystkich trzech mężczyzn.
- No i co teraz? – zapytała, nie kierując swoich słów do nikogo konkretnego.
- Chyba pora na wasze koszulki! – zapiał z radości Kuba, podskakując lekko na miękkim łóżku.
- Chyba ktoś tu ma żonę! – przedrzeźniła go kobieta.
- Przecież to tylko zabawa. – wtrącił uradowany Robert.
- No dobrze, Wojtek, jeśli ty zdejmiesz, to ja też. – zadeklarowała po chwili namysłu Marta.
- Deal.
Nie zwlekając chwycił za brzeg koszulki i płynnie pociągnął do góry. Marcie ukazał się trzeci nagi tors, nadal blady po sezonie zimowym i mniej wyrzeźbiony niż dwa poprzednie. Mimo tego po raz pierwszy tego wieczora poczuła motyle w brzuchu. Obojętnym wyrazem twarzy zamaskowała wszystkie uczucia.
Miała dylemat: postąpić honorowo i wypełnić daną obietnicę czy zachować godność? Podjęła decyzję.
Z tajemniczym wyrazem twarzy wstała z łóżka i stanęła pod przeciwległą ścianą, tyłem do piłkarzy. Patrzyła na nich przez ramię i widziała zdezorientowane spojrzenia mężczyzn. Zauważyła silny rumieniec na policzkach Roberta. Uśmiechnęła się do siebie i zebrała siły do działania. To wcale nie było takie trudne. Po prostu ściągnęła koszulkę, po czym znowu przekręciła głowę i popatrzyła na kolegów przez ramię. Tym razem wszyscy trzej udawali, że absolutnie nie są poruszeni, ani trochę.
- To jest chyba dobry moment, żeby zakończyć tę grę. – stwierdziła po chwili ciszy Marta i zaraz wciągnęła ubranie z powrotem.
- No nie, nie ma tak, dopiero się rozkręcamy! – zaprotestował Kuba, wstając z łóżka.
- Ponownie ci przypominam, że masz żonę. I wydaje mi się, że powinniście iść spać. Jutro ważny mecz.
Piłkarze momentalnie spoważnieli. Popatrzyli po sobie, a potem spojrzenia wszystkich spoczęły na Wojtku.
- No co? Obejrzę sobie z trybun, taki los. – rzucił, siląc się na lekki ton.
- Dokładnie. To jeden mecz, potem wrócisz na murawę. Co nie zmienia faktu, że zrobiło się już dosyć późno i wypadałoby się pożegnać.
Robert i Wojtek z ociąganiem zwlekli się z łóżka, zostawiając po sobie absolutne pobojowisko. Razem z Martą podeszli do drzwi. Lewandowski zabawił się w dżentelmena i otworzył je przed kobietą.
- Tylko pamiętaj, żeby porozmawiać ze Smudą o samolocie, dobrze? – przypomniała jeszcze Marta, odwracając się w drzwiach i patrząc na Kubę.
- Jasne. Nie ma sprawy.
- To widzimy się jutro.
Cała trójka wyszła na korytarz.
- No dobrze, ja już idę. Miło było spędzić z wami czas.
Marta uśmiechnęła się promiennie i bez zapowiedzi uściskała Roberta. Potem obróciła się na pięcie i musiała wspiąć na palce, by przytulić także Wojtka. Znowu poczuła ten przyjemny ucisk w żołądku, kiedy dotarło do niej ciepło i zapach perfum Szczęsnego. Nie pozwoliła jednak, by serdeczny uśmiech spełzł jej z twarzy.
- Zobaczymy się jutro w loży, mówię ci.  – stwierdził bramkarz. – A ty Lewy chodź teraz do mnie, muszę ci coś pokazać.
Obaj niedbale machnęli w kierunku Marty, kiedy ta już skierowała się do windy. Jeszcze zanim do niej wsiadła, zdążyła wysłać do Roberta „Czekam u siebie”.

***

Koniec wakacji tuż-tuż i niestety teraz częstotliwość publikowania postów spadnie. Postaram się utrzymać ją na poziomie jednego rozdziału tygodniowo, ale nie mogę nic obiecać. Postaram się też wreszcie ruszyć akcję do przodu, bo mam wrażenie, że stanęłam w miejscu i tylko coraz głębiej tonę w tym Euro-bagnie :)
Zaczynam się nawet zastanawiać, czy nie zmienić nieco mojego pierwotnego pomysłu nie poprowadzić historii do najprostszego rozwiązania, byleby tylko szybciej ją zakończyć. Jak myślicie?
A w ogóle to dzisiaj było GP Belgii i jestem tak niesamowicie podekscytowana wszystkim, co się działo! Spa nie rozczarowało. Liczyłam tylko na wygraną Kimiego, ALE przecież za tydzień Monza i powinno być dużo lepiej :D Ktoś tu może też kibicuje Räikkönenowi?

Wasza,
MissUnattainable

środa, 29 sierpnia 2012

Chapter Nine

11 czerwca 2012 cd.


Tym razem menu było dużo bardziej urozmaicone, ale Marta skusiła się tylko na filiżankę herbaty. Co było dla niej charakterystyczne, nie lubiła kawy. Owszem, czasem piła ją na pobudzenie albo dla towarzystwa, ale nigdy dla czystej przyjemności. A teraz żadne konwenanse nie narzucały jej picia kawy.
- Widzę, że dzisiaj w lepszych humorach. – stwierdziła, przyglądając się twarzom swoich towarzyszy.
- O tak, zdecydowanie. W końcu doczekaliśmy się spotkania z tobą. – odpowiedział Kuba, wgryzając się w kanapkę z pomidorem. Marta skwitowała to pobłażliwym uśmiechem.
- Naprawdę, Lewy to aż analizował, z jaką częstotliwością i w zależności od jakich okoliczności pojawiasz się u nas. – dorzucił Wojtek.
- Wcale tak nie było, po prostu…
- Jasne, jasne. – przerwał mu Szczęsny. – Przyznaj się, zajęło ci to co najmniej jeden wieczór.
- Nie, najwyżej z kwadrans. Najzwyczajniej zastanawiałem się, dlaczego czasami się pojawiasz, a kiedy indziej nie, tyle.
- Tak swoją drogą – wtrącił się Błaszczykowski. – to dobre pytanie. Jakby o tym pomyśleć, to nie ma chyba żadnej zasady, nie?
- No jak nie ma? – szybko wyszedł z odpowiedzą bramkarz. – Dzisiaj poniedziałek, jutro gramy mecz. Poprzednio była w czwartek, też dzień przed meczem. A potem bezpośrednio po meczu.
- No wiesz, my się poznaliśmy jeszcze tydzień wcześniej, na bankiecie. – powiedziała Marta, znajdując sobie powrotną drogę do rozmowy. – A to nieco burzy ten algorytm. – obdarzyła Wojtka szerokim uśmiechem.
- Aha, to dlatego tak się dobrze znaliście już w czwartek? – zapytał, mrużąc podstępnie oczy. – I oczywiście na tym przyjęciu nikt mnie nie przedstawił? Jasne, tak to jest z tak zwanymi przyjaciółmi. – zaznaczył ostatnie słowo.
- Wybacz Wojtek, nie chcieliśmy konkurencji. – zażartował Kuba.
- No tak, przecież przy mnie żaden z was nie miałby szans.
- Przy twoim słowotoku to rzeczywiście by nie mieli. – podsumowała go Marta, a tamten, nieco zbity z tropu, zabrał się za jedzenie.
- Ale możemy liczyć, że jutro będziesz z nami świętować wygraną nad Rosją? – zapytał już na spokojnie Błaszczykowski.
- Pewnie tak, choć to będzie późno w nocy… Ale postaram się nie usnąć.
- Do Wrocławia też się wybierasz? – zapytał nieco opryskliwie Lewandowski.
- Tak, właściwie tak. Mam już bilet na mecz, teraz muszę sobie tylko załatwić transport.
Mina Roberta momentalnie się zmieniła, brwi podjechały do góry, a szczęka lekko opadła.
- O to się nie martw. – uspokoił Martę Kuba, nie zwracając uwagi na zachowanie kolegi. – Wystarczy, że szepnę trenerowi słówko, a będziesz się mogła zabrać z nami. I tak w samolocie jest zawsze masa wolnych miejsc.
- Naprawdę? To byłoby idealne.
- Obok Kuby zawsze jest wolne. Nikt nie chce z nim siedzieć. – rzucił nagle Szczęsny.
- A ty? Ty nie chcesz? – odpowiedziała Marta.
- Nie, ja od zawsze i na zawsze z Lewym. – po tych słowach zagarnął Roberta ramieniem do siebie i mocno uścisnął, wytrącając mu tym samym kanapkę z ręki.
- Ale z ciebie idiota. – skwitował to Lewandowski i uwolniwszy się z objęć kolegi, zaczął zbierać ze stołu resztki jedzenia.
Marta zaśmiała się cicho, a towarzysze ochoczo jej zawtórowali. Ogólna wesołość została przerwana przez pojawienie się nieoczekiwanego gościa. Nagle obok Marty pojawił się wysoki, tyczkowaty mężczyzna. Wystarczyła jeden rzut oka na jego twarz i już wiedziała, kto to – Przemysław Tytoń, bohater poprzedniego meczu. Bramkarz znienacka ukucnął, schodząc tym samym do poziomu stołu.
- Musi mi pani wybaczyć to najście, ale koledzy z drugiego końca sali mają silne… - zawahał się i spojrzał wgłąb restauracji. – niepokoje związane z pani obecnością.
Posłał Marcie promienny uśmiech i puścił perskie oko.
- Tak? Czy mogę na to coś zaradzić? – kobieta weszła w tę grę bez zająknięcia.
- Mam tylko jedno pytanie. Jest tu pani w celach biznesowych, czy mogę się przedstawić i liczyć na miłą pogawędkę?
- Jedzenia kolacji z ludźmi, którzy wywalają kanapki na stół, chyba nie można nazwać biznesem. I bardzo chętnie pogawędzę.
- Przemek Tytoń, miło mi. – mężczyzna wyciągnął do niej rękę, na co odpowiedziała tym samym.
- Marta Tkaczyk. A to… to jest odrobinę niezręczne, że musisz towarzyszyć nam w takiej pozycji. – wskazała na jego skuloną sylwetkę. – Może weźmiesz sobie krzesło?
- A nie, nie, nie ma potrzeby. Właściwie to za minutę znikam, wracam do tych z niepokojami. – ponownie skinął głową w kierunku swojego stolika.
- Czy to będzie bardzo nie na miejscu, jeśli zapytam, o co właściwie chodziło? – zapytała Marta, przyglądając się Tytoniowi uważnie.
- Cóż, prawda jest taka, że chyba są zazdrośni. Tutaj siedzi taka piękność, a oni mają tylko mnie.
- Och, nie przesadzaj… Dostrzegam w tobie masę uroku charakterystycznego dla przedwojennego amanta. Powinni to docenić.
Bramkarz roześmiał się głośno i powoli wyprostował się.
- Powtórzę im to. Życzę miłej kolacji. Ale jakby co, u nas zawsze znajdzie się miejsce.
- Dziękuję, przemyślę to.
Przemek odwrócił się z uśmiechem na twarzy, po czym skierował wgłąb restauracji, do swojego stolika. Marta nawet nie wiedziała, który to był. Nie miała pojęcia, z kim siedział. I zdecydowanie nie planowała nigdzie się przesiadać.
- No dobrze Lewy, miłości moja, dzisiaj dasz się namówić na jakiś challenge? – odezwał się Szczęsny.
- W co znowu? Chyba tylko w karty jeszcze nie graliśmy. – prychnął Lewandowski.
- Doskonale. Karty świetna sprawa. – ucieszył się Wojtek. – Ktoś może posiada talię?
- To zależy, czy zostanę zaproszony do rozgrywki. – odpowiedział tajemniczo Kuba.
- To zależy, czy przyprowadzisz ze sobą Martę. – powtórzył za nim bramkarz, uśmiechając się szeroko do kobiety.
- To chyba da się załatwić. Hmm, Marta?
- Bardzo chętnie.
- Naprawdę chcecie grać w karty? – zdziwił się Robert, patrząc na rozochocone twarze swoich kolegów. – Niby w co? W wojnę?
- Może poker? – zasugerował Kuba.
- Nie, poker to brzydka, zła gra. – zażartował Wojtek. – Zagrajmy w kenta.
- Rozbieranego. – wtrąciła Marta.
Na chwilę zapadła martwa cisza. Mężczyźni popatrzyli po sobie, nie wiedząc, jak zareagować. Wszystkim trzem na twarze wypłynął wyraz ogromnego zdziwienia. Z odrętwienia pierwszy wyrwał się Szczęsny, gwałtownie prostując się na krześle i łapiąc Martę za rękę.
- Ja jestem z Martą! – wykrzyknął, tym samym obwieszczając to połowie restauracji. Rafał Wolski i Maciek Rybus, obaj siedzący przy stoliku obok, spojrzeli na niego z lekką dozą przerażenia. On jednak nie zwrócił na to uwagi.
- Skomentowałbym to, ale chyba się powstrzymam… - zaczął Błaszczykowski.
- Nie, ja bardzo chętnie usłyszę twoją opinię.
- Lepiej już chodźmy. Możemy?
Cała czwórka podniosła się ze swoich miejsc i skierowali się do wyjścia. Wojtek i Kuba wrócili do swojej sprzeczki, ale Marta wyłączyła się, przestała tego słuchać.
Nagle poczuła na ramieniu czyjąś rękę. Odwróciła się gwałtownie, by zobaczyć przed sobą trenera Smudę, nieco zaskoczonego tak niespokojną reakcją. Szybko puścił jej ramię, zupełnie jakby się oparzył.
- Przepraszam. Ja… ja chciałem tylko… chciałem z panią porozmawiać.
- Ależ oczywiście.
Trener krzyknął do idących przed nimi zawodników, by zaczekali na Martę na górze, co tamci skwitowali ogólnym jękiem zawodu, ale posłusznie ruszyli dalej. Tymczasem Smuda wyszedł z kobietą z restauracji i poprowadził ją do najodleglejszej części holu, miejsca, gdzie nikt się akurat nie kręcił. Wskazał, by usiadła na stojącej nieopodal kanapie.

***

Tak, jak obiecałam, środa i nowy rozdział. Może nie jest dużo dłuższy, ale wesoły, więc powinien się spodobać. Hmm, przynajmniej mam taką nadzieję... ;) I już teraz zapowiadam dwunastkę i trzynastkę, ponieważ będą dłuższe i zdecydowanie ciekawsze, wiec warto czekać. Chyba powoli zacznę wyjaśniać nieco więcej z psychiki Marty :)

Wasza,
MissUnattanable

niedziela, 26 sierpnia 2012

Chapter Eight


Sobota, 9 czerwca 2012

Sobotni poranek przywitał Martę promieniami słońca wpadającymi przez odsłonięte okno i… ciszą. Spojrzała na puste miejsce w łóżku i spróbowała z całych sił przypomnieć sobie moment, w którym Robert wyszedł. Niestety, nie mogła. Owszem, pamiętała, jak mówiła mu, że powinni się już pożegnać, ale to zostało szybko uciszone pocałunkiem, jednym, drugim, kolejnymi. A potem nie w głowie jej już było wyrzucanie go za drzwi, wręcz przeciwnie.
Przypominała sobie też moment, kiedy opierając głowę o jego pierś myślała, że powinien sobie iść. A potem najwyraźniej… usnęła. Tak, to było z jej strony bardzo nierozsądne. Nie mogła sobie więcej pozwolić na takie niedociągnięcia. Co by się stało, gdyby obydwoje usnęli, gdyby zostali razem do rana?
Marta z ulgą, ale i zdziwieniem pomyślała, że Robert jednak posiadał ten zmysł uciekiniera, kochanka. Potrafił bezszelestnie i niezauważenie wyjść z jej łóżka i pokoju. I nie czuła się z tego powodu dotknięta, o nie. W pewien sposób odczuwała nawet dumę, że pod jej skrzydłami chłopak odkrył w sobie tę umiejętność.
Nie musiała spieszyć się ze wstawaniem, miała dużo czasu. Weekendy miała zawsze, nieodwołalnie wolne i nie zamierzała tego zmieniać. Dlatego pozwoliła sobie zostać dłużej w łóżku i spokojnie przemyśleć, co dalej zrobić z sytuacją, w której się znalazła.
Dlaczego właściwie nazywała Roberta w myślach chłopakiem? Był od niej starszy o dwa lata. Ona jednak była bardzo dojrzała jak na swój wiek. Przez niecałe dwadzieścia dwa lata życia zdążyła podjąć więcej złych decyzji niż niejeden staruszek, zdążyła znieczulić się na świat zewnętrzny. I to prawie zawsze działało. A teraz, teraz czuła, że ma nad Robertem władzę, że to ona dyktuje warunki, a on zrobi wszystko, co mu każe. Chyba nawet nie musiałaby mu kazać, wystarczyłoby, żeby to zasugerowała. To było takie silne uczucie, ta władza nad kimś. Ale też trudno był znaleźć kogoś, z kim mogłaby zawalczyć, kto nie poddałby się od razu.
Dlaczego Robert był chłopakiem? Bo był nią zauroczony, bo kusiła go, choć miał czysty, niewinny umysł, dobre i wierne serce. Bo dał się zepchnąć z odpowiedniej drogi. Bo okazał słabość, a słabi są chłopcy, nie mężczyźni.
Nagle ciszę przerwał sygnał telefonu. Marta wyplątała się z cienkiej pościeli i bez skrępowania przeszła naga przez apartament, by wydobyć komórkę z torby. To był niesamowity zbieg okoliczności, że dzwonił do niej człowiek siedzący w tym momencie dwa piętra wyżej.
- Halo? – odezwała się uprzejmie.
- Dzień dobry, pani Marto. – usłyszała w odpowiedzi. Trener Smuda brzmiał jak osoba bardzo zmęczona życiem. – Dostałem bilety od Grześka, podobno dla pani.
- Ma pan na myśli prezesa Latę?
- Tak, tak, prezes Lato dał mi te bilety.
- Rzeczywiście, mówił, że przekaże je przez pana. Moglibyśmy umówić się na odebranie ich tak, jak poprzednim razem? Może wpadnę w poniedziałek na kolację?
- Oczywiście, nie ma problemu. Miło będzie panią zobaczyć.
- A i nawzajem. Wczoraj przykro mi było patrzeć, jak wszyscy siedzieli tacy przybici. Mam nadzieję, że atmosfera przed meczem z Rosją będzie lepsza.
- Tak, tak, pracujemy nad tym.
- No, to dobrze. Wybaczy pan, ale jestem teraz w pracy, nie mogę za bardzo rozmawiać.
- Och, tak, oczywiście. My… my mamy zaraz trening, za chwilę.
- Cieszę się. Dowidzenia, trenerze. – Marta wysiliła się na ukrycie znudzenia tą rozmową i rozłączyła się zanim Smuda zdążył jej odpowiedzieć. Musiała teraz zebrać swoje rzeczy i doprowadzić siebie do stanu, w którym mogłaby opuścić hotel.

***
Poniedziałek, 11 czerwca 2012

Podjeżdżając pod Hyatt Marta zastanawiała się, czy dobrym pomysłem była lekka zmiana image’u i ubranie się tak casualowo. Po raz pierwszy na spotkaniu z kadrą nie miała na sobie sukienki i nie miała pojęcia, jaką reakcję to wywoła. Zacznie być postrzegana jako bardziej przystępna, o zgrozo, mniej arystokratyczna? A może właśnie jeszcze bardziej pożądana i niedostępna? Odrzuciła te rozważania potrząśnięciem głowy i wysiadła z samochodu. Tym razem miała już miejsce na podziemnym parkingu, nie musiała się przejmować tłumami.
Spokojnie wjechała windą na swoje piętro, pod pachą niosąc niewielką torbę podróżną. Tym razem przywiozła parę rzeczy, by upozorować rzeczywisty pobyt w hotelu. Musiała wreszcie wpuścić obsługę, żeby posprzątała.
Kiedy tylko weszła do pokoju, otworzyła torbę i rozrzuciła część rzeczy na meblach. Pustą walizkę wsunęła do szafy. Na półce w łazience ustawiła kilka zabranych z domu buteleczek. Łóżko nadal nie było posłane po piątkowej nocy. Zostawiła je w takim stanie i wyszła z pokoju.
Zjechała do holu i poprosiła w recepcji o ekspresowe sprzątanie. Przybierając groźną minę dała sprzątaczkom pół godziny, nie więcej, na całkowite wyczyszczenie apartamentu. A zaraz po tym, jak odeszła od lady recepcyjnej, za jej plecami pojawił się trener Smuda.
- Witam szanowną panią.
- O, jak miło pana widzieć. – rzuciła Marta, nieco przestraszona tak nagłym jego pojawieniem.
- Mam pani bilety. – sięgnął za połę swojej bluzy i wydobył z niej plastikowy futerał na bilety. – Proszę bardzo.
- Dziękuję. To naprawdę bardzo miłe ze strony prezesa.
- Tak, tak, tylko lepiej pani nie opowiada o tym chłopcom. Mamy w tej kwestii pewne… problemy.
- Coś poważnego?
- Nie, nie, tylko lepiej o tym nie mówić.
- Oczywiście.
- A może usiadłaby pani z nami podczas kolacji? To znaczy ze mną i asystentami…
- Mam nadzieję, że to pana nie dotknie, ale w kwestii tego artykułu… mam już swoje typy. Chciałabym teraz lepiej przyjrzeć się tym chłopakom, z którymi siedziałam w piątek.
- A, tak, tak. Kuba, Robert i… Wojtek, tak?
- Dokładnie. O, widzę, że już idą. – powiedziała nagle Marta, spoglądając nad ramieniem trenera na zbliżającą się pierwszą grupę reprezentantów, akurat jej grupę.
Zawodnicy wyglądali zdecydowanie lepiej niż kilka dni temu, byli weseli i uśmiechnięci. Szczęsny zamachał do niej, wyszczerzony w szerokim uśmiechu. Nie mogła nie odpowiedzieć na to śmiechem.
- O, widzę, że tym razem pierwsi! Po wczorajszym spóźnieniu to się nie dziwię. Zapraszam, panowie, kolacja czeka.
- Cześć. – powiedziała cicho Marta. Chłopcy przywitali ją krótkimi uściskami dłoni, po czym we czwórkę poszli do restauracji i zajęli swój stolik. 

***

Ten rozdział jest chyba najkrótszy ze wszystkich, które dotychczas opublikowałam, ale tylko dlatego, że nie chciałam go przerywać w połowie kontekstu. Obiecuję za to, że następny, nieco dłuższy, pojawi się już we wtorek, może środę. 
Powiedzcie szczerze, nie czujecie już lekkiego znużenia tą historią? I przerażenia na myśl, że tak naprawdę to dopiero początek? Wena powróciła i kolejne kilka rozdziałów już powstało. Mam nadzieję, że się spodobają!

Wasza,
MissUnattainable

wtorek, 21 sierpnia 2012

Chapter Seven

W tym rozdziale chyba trochę pobawiłam się w politykowanie, ale ogólnie to staram się unikać drażliwych tematów. Co więcej, Marta zachowuje się w nim całkiem po ludzku, więc powinien się podobać. A nawet jeśli nie, to chciałabym usłyszeć dlaczego! :)
Miłej lektury!

***

Piątek, 8 czerwca 2012 cd.


Nie trudno było rozpoznać moment, w którym piłkarze przyjechali pod hotel. Na całą ulicę zaniósł się krzyk kibiców. Trwał przez jakiś czas, co pozwoliło Marcie stwierdzić, że nadal są na dole. Dopiero kiedy wrzawa ucichła, Marta spojrzała na zegar – była prawie dwudziesta druga, a ona sama siedziała już w pustym pokoju ponad godzinę. Nie mogła się nawet rozpakować, przecież przyjechała z pustą walizką. Dlatego odczekała jeszcze trzy minuty, po czym wyszła z pokoju i zjechała na parter, licząc na łut szczęścia. Miała nadzieję spotkać trenera Smudę.
Okazała się być wielką szczęściarą, bo od razu dostrzegła jego sylwetkę rysującą się na tle okna. Rozmawiał przez telefon, postanowiła więc zaczekać. Po chwili rozłączył się i skierował do windy. Nim się zorientował, Marta wyrosła u jego boku i razem weszli do małego pomieszczenia.
- Dobry wieczór! – niemalże zakrzyknął trener z szerokim uśmiechem na twarzy. – Jak mecz? Podobał się?
- Tak, gratuluję wyniku.
- Ech, niee… akurat z tego to się nie cieszę. – na jego twarzy odmalował się grymas niezadowolenia. – Ale widziałem trochę dobrej gry. A pani?
- Bardzo dużo dobrej gry… tak sądzę. Nie jestem ekspertem w tej materii, ale pamiętam poprzednie reprezentacje i moim zdaniem to był naprawdę dobry występ.
- Taak, tak. Ale niee, nie należy tego porównywać. To byli Grecy. Mieliśmy wygrać. Te dni będą trudne, chłopcy nie mają siły. Muszę… muszę coś wymyślić.
- Ja właśnie… nie wiem, może pan mi powie… czy moja obecność w pobliżu reprezentacji w najbliższych dniach będzie w czymś przeszkadzała?
- To znaczy?
- Mam pewien pomysł… - winda się zatrzymała, a jej drzwi rozsunęły. – Wyjdźmy.
- Tak, tak.
Wyszli na korytarz i stanęli naprzeciwko siebie, Smuda z wyrazem zainteresowania wypisanym na twarzy.
- Jak mówiłam, mam pewien pomysł… Jestem dziennikarką, pisuję różne rzeczy. Mój pomysł zrodził się wczoraj, przy kolacji. Chciałabym napisać artykuł o piłkarzu, kimś barwnym, takiej osobie, która zainteresuje ludzi swoją osobowością, a nie tylko tą sławą.
- Mhm, rozumiem. To znaczy, eee, nie wiem, co ma pani na myśli…
- Chodzi mi o to żeby… czy mogę po prostu wpaść raz czy dwa na kolację reprezentacji? Będę mogła poznać chłopaków, może któryś okaże się idealny do tego tekstu. Oczywiście nie zamierzam zajmować ich takimi głupotami w trakcie mistrzostw, ale potem… po Euro… to może być świetny temat.
- Taak, no… dobrze, chyba nie mam nic przeciwko. Pani będzie… przy kolacji, tak?
- Dokładnie. Trzy, może cztery razy.
- Mam… im powiedzieć, o co chodzi?
- O nie, absolutnie nie. Muszą być naturalni. Jeśli ktoś zapyta, to po prostu jestem pana przyjaciółką.
- Mmoją? – zająknął się Smuda. Jego oczy przybrały kształt i rozmiar spodeczków od herbaty.
- Tak, pana.
Posłała mu najpiękniejszy ze swoich wystudiowanych niewinnych uśmiechów. Mogła wręcz dostrzec, jak wszelkie niepokoje w jego głowie momentalnie znikały. Uśmiechnął się serdecznie i pokiwał głową na zgodę.
- Dobrze, to dobry pomysł.
- Czy wobec tego… dzisiaj będzie jeszcze jakaś kolacja?
- Hm? Tak, tak, chłopcy muszą coś zjeść. Ale nie jak wczoraj, teraz coś lekkiego. Jakieś jogurty czy coś takiego, nie znam się na tym. Zapraszam, to za parę minut.
- Nie omieszkam się pojawić. A teraz… muszę pana przeprosić, mam telefon do wykonania.
- Oczywiście. W razie problemów… mój pokój to 745.
- Dziękuję.
Zawróciła i zjechała windą na parter. Z ulgą zauważyła, że za ladą recepcyjną stał już kto inny, przysadzisty mężczyzna po czterdziestce, mało zainteresowany mijającymi go ludźmi. Dlatego mogła bez żadnych sztuczek przejść do restauracji.
Tym razem nie było już długiego stołu na trzydzieści osób. Wszystko wyglądało zupełnie normalnie, poza tym, że część sali była pusta, podczas kiedy w pozostałej tłoczyli się goście. Marta usiadła przy pierwszym stoliku z brzegu i tępo patrzyła się na drzwi. Już zaraz mieli się pojawić.
Po chwili przed oczami mignęła jej czerwona bluza i do restauracji wlał się tłum piłkarzy. Marta zerwała się z krzesła, by nikomu nie zajmować miejsca, a sobie dać szansę spędzenia tej kolacji akurat z osobami, które miała ochotę spotkać. Widząc pytające spojrzenia reprezentantów machnęła  na powitanie ręką, po czym wypatrzyła z tyłu, jeszcze tłoczących się przy drzwiach, jej ulubionych zawodników.
Piłkarze swobodnie rozeszli się do swoich stolików. Marta wtopiła się w tłum i wyrosła pomiędzy Kubą a Wojtkiem Szczęsnym, przyprawiając ich tym samym o zawał. W jeszcze większym szoku był idący obok Lewandowski.
- Cześć. Będziecie mieli coś przeciwko, jeśli potowarzyszę wam przy kolacji? – powiedziała zalotnym tonem.
- Nie, chyba nie… - zawahał się Błaszczykowski i rozejrzał wokół.
- Tylko Grzesiek będzie musiał wylecieć w kosmos. – rzucił Szczęsny, nie podnosząc wzroku znad podłogi.
- O nie, nie chciałabym sprawiać kłopotu… - odpowiedziała tak niewinnie, jak tylko mogła.
- Spokojnie, on może usiąść z Przemkiem czy kimś tam… - uspokoił ją Kuba, po czym wszyscy trzej skręcili w bok, do jednego ze stolików.
Marta wylądowała obok Kuby , naprzeciw Wojtka. Reprezentanci wyglądali na bardzo przybitych, szczególnie Szczęsny. Marta nie mogła się temu dziwić, przecież ten mecz nie był najlepszym w jego karierze. Nie mógł też wystąpić w następnym, a to na pewno nie poprawiało mu humoru. Czy to ze względu na zwykłe ludzkie odruchy, a może z powodu tego nowego, niepokojącego uczucia, jakim Marta go obdarzyła, miała ochotę po prostu go pocieszyć, jakoś pomóc. Ale nie mogła, nie wiedziała jak.
Mężczyźni otworzyli swoje jogurty naturalne, które były chyba jedynym daniem przewidzianym na ten wieczór. Wojtek dosypał do swojego odrobinę muesli. Marta nie jadła, patrzyła tylko na nich i myślała, jak by rozpocząć rozmowę. W obliczu takiej atmosfery straciła na animuszu i nawet jej pewność siebie nie mogła wiele pomóc. Nie pomagały też strwożone spojrzenia rzucane przez Roberta.
- Widziałaś mecz? – zapytał wreszcie Kuba, chyba tylko po to, żeby przerwać ciszę.
- Tak, byłam na nim nawet. Siedziałam w loży, więc miałam dobry widok.
- Miałaś miejsce w loży? – zapytał, a z jego głosu można było wyczytać lekkie wzburzenie. – Kiedy je załatwiałaś? Jak?
- Prawda jest taka, że dopiero co. Kilka dni temu. Po tamtym bankiecie PZPN-u. Czemu pytasz?
- Od kogo dostałaś bilet? Od Laty?
- No tak, przekazał mi przez trenera.
- Wiecie co, przepraszam was, ale mam coś bardzo ważnego do załatwienia. – nagle zerwał się z miejsca. – Marta, naprawdę miło cię widzieć i chętnie bym pogawędził, lecz niestety obowiązki wzywają. Jeszcze… jakoś się skontaktujemy. Mam twój numer?
- Nie masz, ale niedługo spotkamy się znowu i wtedy ci dam. A teraz leć, załatwiaj, co musisz.
- Dzięki. Eee, dobranoc.
Lewandowski i Szczęsny mruknęli coś pod nosem, lecz nie przerwali powolnego jedzenia swoich jogurtów.
- Nie wiecie, o co chodzi? – zapytała Marta, zachowując asekuracyjny ton.
- O bilety. Są z nimi problemy. – wyjaśnił bez entuzjazmu Wojtek, po raz pierwszy podnosząc wzrok. – Nie wiadomo dlaczego, ale nie mamy biletów dla rodzin. Kuba dzisiaj pół dnia załatwiał wejściówki.
- Czyli nie najlepiej wpasowałam się z tym tematem?
- Czy ja wiem… może i dobrze, pójdzie, pokłóci się, może następnym razem będzie lepiej. Ja też miałem problem, żeby to załatwić, ale moja rodzina może dojechać na stadion w pół godziny, więc to niewielka różnica.
- Mhm. Wiecie co, aż przykro mi patrzeć, jak jesteście tacy smutni, tylko nie wiem, co mogłabym wam powiedzieć.
- Czasem lepiej nic nie mówić. – odpowiedział na to smętnym głosem Szczęsny. – Co mogliśmy to już sobie powiedzieliśmy. Jeśli chcesz to możesz spróbować nas rozśmieszyć.
- Och, tak? Hmm, na zawołanie to nie będzie łatwe. Obawiam się, że prędzej wszyscy tu pośniemy niż wprawię kogokolwiek w rozbawienie.
Wojtek zaśmiał się krótko i bez entuzjazmu, po czym jej przytaknął.
- O, patrz, uśmiechnąłeś się. Słyszałam nawet coś, co mogłoby być uznane za śmiech. Czy to znaczy… że mi się udało? – Marta otworzyła szeroko oczy w wyrazie ogromnego zdziwienia.
- No nie sądzę. – tym razem na jego twarzy odmalował się wyraźny, choć nadal nieco przygaszony uśmiech.
- Coś mi mówi, że komuś tu jest wesoło. Ojej, czy to były twoje zęby?
Twarz Wojtka rozpromieniła się w najładniejszym uśmiechu, na jaki było go wtedy stać.
- Tak, to są moje zęby. Bo w odróżnieniu od niektórych, nadal je mam.
- Czy to była uwaga wymierzona we mnie? – wycedziła Marta udając urażony ton.
- Spójrz za siebie, to zobaczysz, o kogo chodziło.
Kobieta posłała mu pytające spojrzenie. Odwróciła się za siebie i momentalnie zaczęła bez opamiętania chichotać. Szczęsny dołączył do niej i po sali poniosło się ciche echo ich śmiechu. Za Martą odwrócił się trener Smuda i zaniepokojonym wzrokiem popatrzył po swoich reprezentantach.
- Spokojnie trenerze, tu nic się nie dzieje. – wydusił z trudem Wojtek, po czym zaczął dalej zanosić się śmiechem.
W końcu Marta złapała się za bolący od wysiłku brzuch i powoli udało jej się uspokoić. Podobnie postąpił siedzący naprzeciwko towarzysz. Na koniec popatrzyli po sobie porozumiewawczo, a Marta poczuła miłe, ciepłe uczucie w sercu. Szczęsny wstał.
- No, muszę powiedzieć, że wykonałaś swoją misję doskonale. Jesteś świetną rozśmieszaczką, Marto…
- Fidler.
- No właśnie, przecież wiedziałem, chciałem tylko wprowadzić element napięcia. Ech, wszystko zepsułaś. – uśmiechnął się szeroko. – Teraz znowu się załamię i pójdę spać. Do zobaczenia… w przyszłości. – wykonał dramatyczny gest ręką, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł w kierunku wyjścia z restauracji.
Marta została przy stoliku sama z Robertem, który do tej pory się nie odzywał. Widać było po jego oczach, że zupełnie nie rozumiał jej obecności i nie wiedział, czego oczekiwać.
- Gratuluję gola. Bardzo ładny.
- Dziękuję. Miałem więcej okazji, ale nie udało się wykorzystać, niestety.
Nagle Marta nachyliła się do przodu i zaczęła szeptać w zawrotnym tempie.
- Przekonasz wszystkich, że jesteś zmęczony i położyłeś się spać, zjedziesz na piąte piętro i przyjdziesz do mnie. Pokój 524. Nikt nie może cię zauważyć.
- Jasne. – pokiwał głową z lekko zasmuconą miną. – Będę musiał dalej próbować w następnym meczu. Będzie jeszcze sporo szans, a z Rosją musimy wygrać. – skończył i w tym samym momencie nad Martą wyrosła sylwetka jednego z asystentów Smudy, którego nawet nie kojarzyła z nazwiska.
- Robert, koniec pogawędek, musisz jutro być w formie, nie ma zarywania nocy.
- Mhm, już idę.
- Przepraszam, to moja wina. – powiedziała Marta. – Ale już się zmywam, nie będę nikogo dłużej zatrzymywać. Dowidzenia. – rzuciła na koniec i wyszła z restauracji.
Tuż za jej drzwiami pomknęła do toalety umiejscowionej tuż przy holu i tam postanowiła przeczekać parę minut. Poprawiła makijaż, rozczesała włosy, po czym wyjrzała do holu. Na horyzoncie nie było nikogo w barwach reprezentacji, więc zaryzykowała i wyszła z łazienki. Całkiem słusznie, gdyż udało jej się spokojnie, bez zostania zauważoną, dotrzeć do swojego pokoju.

Na nadejście swojego gościa nie musiała czekać długo. Zaledwie po kilkunastu minutach absolutną ciszę przerwało nieśmiałe pukanie do drzwi. Marta zerwała się z miejsca i czym prędzej otworzyła Lewandowskiemu. Chłopak wszedł i nieco się chwiejąc ruszył wgłąb pokoju, a Marta wyjrzała na korytarz, by sprawdzić, czy nikt go nie widział, po czym upewniła się, że drzwi będą zamknięte i nie dojdzie do niespodziewanych odwiedzin.
Kiedy odwróciła się, Robert siedział na kanapie, patrząc na nią spragnionym, nieco zawstydzonym wzrokiem. Wywołało to na jej twarzy uśmiech triumfu.
- Na co czekasz? – zapytała zmysłowym głosem. – Rozbieraj się. Nie przyszedłeś tu na pogawędki.
Po tych słowach sięgnęła do zamka sukienki, płynnym ruchem rozpięła ją, a następnie zsunęła z ramion. Piękny grafitowy materiał opadł na podłogę, a Robertowi ukazała się Marta w całej okazałości. Nie kazał sobie powtarzać, od razu zabrał się za ściąganie koszulki.

***

Z jakiegoś powodu lubię ten rozdział. Może dlatego, że jest w nim Wojtek, a może przez tę pozytywną energię Marty? Nie wiem, ale miło mi się go pisało. Mam nadzieję, że w Was wzbudza podobne emocje. Proszę, skomentujcie to! Chętnie poznam opinie :)

Wasza,
MissUnattainable