Tym
razem menu było dużo bardziej urozmaicone, ale Marta skusiła się tylko na
filiżankę herbaty. Co było dla niej charakterystyczne, nie lubiła kawy. Owszem,
czasem piła ją na pobudzenie albo dla towarzystwa, ale nigdy dla czystej
przyjemności. A teraz żadne konwenanse nie narzucały jej picia kawy.
-
Widzę, że dzisiaj w lepszych humorach. – stwierdziła, przyglądając się twarzom
swoich towarzyszy.
-
O tak, zdecydowanie. W końcu doczekaliśmy się spotkania z tobą. – odpowiedział
Kuba, wgryzając się w kanapkę z pomidorem. Marta skwitowała to pobłażliwym
uśmiechem.
-
Naprawdę, Lewy to aż analizował, z jaką częstotliwością i w zależności od
jakich okoliczności pojawiasz się u nas. – dorzucił Wojtek.
-
Wcale tak nie było, po prostu…
-
Jasne, jasne. – przerwał mu Szczęsny. – Przyznaj się, zajęło ci to co najmniej
jeden wieczór.
-
Nie, najwyżej z kwadrans. Najzwyczajniej zastanawiałem się, dlaczego czasami
się pojawiasz, a kiedy indziej nie, tyle.
-
Tak swoją drogą – wtrącił się Błaszczykowski. – to dobre pytanie. Jakby o tym
pomyśleć, to nie ma chyba żadnej zasady, nie?
-
No jak nie ma? – szybko wyszedł z odpowiedzą bramkarz. – Dzisiaj poniedziałek,
jutro gramy mecz. Poprzednio była w czwartek, też dzień przed meczem. A potem
bezpośrednio po meczu.
-
No wiesz, my się poznaliśmy jeszcze tydzień wcześniej, na bankiecie. –
powiedziała Marta, znajdując sobie powrotną drogę do rozmowy. – A to nieco
burzy ten algorytm. – obdarzyła Wojtka szerokim uśmiechem.
-
Aha, to dlatego tak się dobrze znaliście już w czwartek? – zapytał, mrużąc
podstępnie oczy. – I oczywiście na tym przyjęciu nikt mnie nie przedstawił?
Jasne, tak to jest z tak zwanymi przyjaciółmi. – zaznaczył ostatnie słowo.
-
Wybacz Wojtek, nie chcieliśmy konkurencji. – zażartował Kuba.
-
No tak, przecież przy mnie żaden z was nie miałby szans.
-
Przy twoim słowotoku to rzeczywiście by nie mieli. – podsumowała go Marta, a
tamten, nieco zbity z tropu, zabrał się za jedzenie.
-
Ale możemy liczyć, że jutro będziesz z nami świętować wygraną nad Rosją? –
zapytał już na spokojnie Błaszczykowski.
-
Pewnie tak, choć to będzie późno w nocy… Ale postaram się nie usnąć.
-
Do Wrocławia też się wybierasz? – zapytał nieco opryskliwie Lewandowski.
-
Tak, właściwie tak. Mam już bilet na mecz, teraz muszę sobie tylko załatwić
transport.
Mina
Roberta momentalnie się zmieniła, brwi podjechały do góry, a szczęka lekko
opadła.
-
O to się nie martw. – uspokoił Martę Kuba, nie zwracając uwagi na zachowanie
kolegi. – Wystarczy, że szepnę trenerowi słówko, a będziesz się mogła zabrać z
nami. I tak w samolocie jest zawsze masa wolnych miejsc.
-
Naprawdę? To byłoby idealne.
-
Obok Kuby zawsze jest wolne. Nikt nie chce z nim siedzieć. – rzucił nagle
Szczęsny.
-
A ty? Ty nie chcesz? – odpowiedziała Marta.
-
Nie, ja od zawsze i na zawsze z Lewym. – po tych słowach zagarnął Roberta
ramieniem do siebie i mocno uścisnął, wytrącając mu tym samym kanapkę z ręki.
-
Ale z ciebie idiota. – skwitował to Lewandowski i uwolniwszy się z objęć
kolegi, zaczął zbierać ze stołu resztki jedzenia.
Marta
zaśmiała się cicho, a towarzysze ochoczo jej zawtórowali. Ogólna wesołość
została przerwana przez pojawienie się nieoczekiwanego gościa. Nagle obok Marty
pojawił się wysoki, tyczkowaty mężczyzna. Wystarczyła jeden rzut oka na jego
twarz i już wiedziała, kto to – Przemysław Tytoń, bohater poprzedniego meczu.
Bramkarz znienacka ukucnął, schodząc tym samym do poziomu stołu.
-
Musi mi pani wybaczyć to najście, ale koledzy z drugiego końca sali mają silne…
- zawahał się i spojrzał wgłąb restauracji. – niepokoje związane z pani
obecnością.
Posłał
Marcie promienny uśmiech i puścił perskie oko.
-
Tak? Czy mogę na to coś zaradzić? – kobieta weszła w tę grę bez zająknięcia.
-
Mam tylko jedno pytanie. Jest tu pani w celach biznesowych, czy mogę się
przedstawić i liczyć na miłą pogawędkę?
-
Jedzenia kolacji z ludźmi, którzy wywalają kanapki na stół, chyba nie można
nazwać biznesem. I bardzo chętnie pogawędzę.
-
Przemek Tytoń, miło mi. – mężczyzna wyciągnął do niej rękę, na co odpowiedziała
tym samym.
-
Marta Tkaczyk. A to… to jest odrobinę niezręczne, że musisz towarzyszyć nam w
takiej pozycji. – wskazała na jego skuloną sylwetkę. – Może weźmiesz sobie
krzesło?
-
A nie, nie, nie ma potrzeby. Właściwie to za minutę znikam, wracam do tych z niepokojami.
– ponownie skinął głową w kierunku swojego stolika.
-
Czy to będzie bardzo nie na miejscu, jeśli zapytam, o co właściwie chodziło? –
zapytała Marta, przyglądając się Tytoniowi uważnie.
-
Cóż, prawda jest taka, że chyba są zazdrośni. Tutaj siedzi taka piękność, a oni
mają tylko mnie.
-
Och, nie przesadzaj… Dostrzegam w tobie masę uroku charakterystycznego dla
przedwojennego amanta. Powinni to docenić.
Bramkarz
roześmiał się głośno i powoli wyprostował się.
-
Powtórzę im to. Życzę miłej kolacji. Ale jakby co, u nas zawsze znajdzie się
miejsce.
-
Dziękuję, przemyślę to.
Przemek
odwrócił się z uśmiechem na twarzy, po czym skierował wgłąb restauracji, do
swojego stolika. Marta nawet nie wiedziała, który to był. Nie miała pojęcia, z
kim siedział. I zdecydowanie nie planowała nigdzie się przesiadać.
-
No dobrze Lewy, miłości moja, dzisiaj dasz się namówić na jakiś challenge? –
odezwał się Szczęsny.
-
W co znowu? Chyba tylko w karty jeszcze nie graliśmy. – prychnął Lewandowski.
-
Doskonale. Karty świetna sprawa. – ucieszył się Wojtek. – Ktoś może posiada
talię?
-
To zależy, czy zostanę zaproszony do rozgrywki. – odpowiedział tajemniczo Kuba.
-
To zależy, czy przyprowadzisz ze sobą Martę. – powtórzył za nim bramkarz,
uśmiechając się szeroko do kobiety.
-
To chyba da się załatwić. Hmm, Marta?
-
Bardzo chętnie.
-
Naprawdę chcecie grać w karty? – zdziwił się Robert, patrząc na rozochocone
twarze swoich kolegów. – Niby w co? W wojnę?
-
Może poker? – zasugerował Kuba.
-
Nie, poker to brzydka, zła gra. – zażartował Wojtek. – Zagrajmy w kenta.
-
Rozbieranego. – wtrąciła Marta.
Na
chwilę zapadła martwa cisza. Mężczyźni popatrzyli po sobie, nie wiedząc, jak
zareagować. Wszystkim trzem na twarze wypłynął wyraz ogromnego zdziwienia. Z
odrętwienia pierwszy wyrwał się Szczęsny, gwałtownie prostując się na krześle i
łapiąc Martę za rękę.
-
Ja jestem z Martą! – wykrzyknął, tym samym obwieszczając to połowie
restauracji. Rafał Wolski i Maciek Rybus, obaj siedzący przy stoliku obok,
spojrzeli na niego z lekką dozą przerażenia. On jednak nie zwrócił na to uwagi.
-
Skomentowałbym to, ale chyba się powstrzymam… - zaczął Błaszczykowski.
-
Nie, ja bardzo chętnie usłyszę twoją opinię.
-
Lepiej już chodźmy. Możemy?
Cała
czwórka podniosła się ze swoich miejsc i skierowali się do wyjścia. Wojtek i
Kuba wrócili do swojej sprzeczki, ale Marta wyłączyła się, przestała tego
słuchać.
Nagle
poczuła na ramieniu czyjąś rękę. Odwróciła się gwałtownie, by zobaczyć przed
sobą trenera Smudę, nieco zaskoczonego tak niespokojną reakcją. Szybko puścił
jej ramię, zupełnie jakby się oparzył.
-
Przepraszam. Ja… ja chciałem tylko… chciałem z panią porozmawiać.
-
Ależ oczywiście.
Trener
krzyknął do idących przed nimi zawodników, by zaczekali na Martę na górze, co
tamci skwitowali ogólnym jękiem zawodu, ale posłusznie ruszyli dalej. Tymczasem
Smuda wyszedł z kobietą z restauracji i poprowadził ją do najodleglejszej
części holu, miejsca, gdzie nikt się akurat nie kręcił. Wskazał, by usiadła na
stojącej nieopodal kanapie.
***
Tak, jak obiecałam, środa i nowy rozdział. Może nie jest dużo dłuższy, ale wesoły, więc powinien się spodobać. Hmm, przynajmniej mam taką nadzieję... ;) I już teraz zapowiadam dwunastkę i trzynastkę, ponieważ będą dłuższe i zdecydowanie ciekawsze, wiec warto czekać. Chyba powoli zacznę wyjaśniać nieco więcej z psychiki Marty :)
Wasza,
MissUnattanable