środa, 29 sierpnia 2012

Chapter Nine

11 czerwca 2012 cd.


Tym razem menu było dużo bardziej urozmaicone, ale Marta skusiła się tylko na filiżankę herbaty. Co było dla niej charakterystyczne, nie lubiła kawy. Owszem, czasem piła ją na pobudzenie albo dla towarzystwa, ale nigdy dla czystej przyjemności. A teraz żadne konwenanse nie narzucały jej picia kawy.
- Widzę, że dzisiaj w lepszych humorach. – stwierdziła, przyglądając się twarzom swoich towarzyszy.
- O tak, zdecydowanie. W końcu doczekaliśmy się spotkania z tobą. – odpowiedział Kuba, wgryzając się w kanapkę z pomidorem. Marta skwitowała to pobłażliwym uśmiechem.
- Naprawdę, Lewy to aż analizował, z jaką częstotliwością i w zależności od jakich okoliczności pojawiasz się u nas. – dorzucił Wojtek.
- Wcale tak nie było, po prostu…
- Jasne, jasne. – przerwał mu Szczęsny. – Przyznaj się, zajęło ci to co najmniej jeden wieczór.
- Nie, najwyżej z kwadrans. Najzwyczajniej zastanawiałem się, dlaczego czasami się pojawiasz, a kiedy indziej nie, tyle.
- Tak swoją drogą – wtrącił się Błaszczykowski. – to dobre pytanie. Jakby o tym pomyśleć, to nie ma chyba żadnej zasady, nie?
- No jak nie ma? – szybko wyszedł z odpowiedzą bramkarz. – Dzisiaj poniedziałek, jutro gramy mecz. Poprzednio była w czwartek, też dzień przed meczem. A potem bezpośrednio po meczu.
- No wiesz, my się poznaliśmy jeszcze tydzień wcześniej, na bankiecie. – powiedziała Marta, znajdując sobie powrotną drogę do rozmowy. – A to nieco burzy ten algorytm. – obdarzyła Wojtka szerokim uśmiechem.
- Aha, to dlatego tak się dobrze znaliście już w czwartek? – zapytał, mrużąc podstępnie oczy. – I oczywiście na tym przyjęciu nikt mnie nie przedstawił? Jasne, tak to jest z tak zwanymi przyjaciółmi. – zaznaczył ostatnie słowo.
- Wybacz Wojtek, nie chcieliśmy konkurencji. – zażartował Kuba.
- No tak, przecież przy mnie żaden z was nie miałby szans.
- Przy twoim słowotoku to rzeczywiście by nie mieli. – podsumowała go Marta, a tamten, nieco zbity z tropu, zabrał się za jedzenie.
- Ale możemy liczyć, że jutro będziesz z nami świętować wygraną nad Rosją? – zapytał już na spokojnie Błaszczykowski.
- Pewnie tak, choć to będzie późno w nocy… Ale postaram się nie usnąć.
- Do Wrocławia też się wybierasz? – zapytał nieco opryskliwie Lewandowski.
- Tak, właściwie tak. Mam już bilet na mecz, teraz muszę sobie tylko załatwić transport.
Mina Roberta momentalnie się zmieniła, brwi podjechały do góry, a szczęka lekko opadła.
- O to się nie martw. – uspokoił Martę Kuba, nie zwracając uwagi na zachowanie kolegi. – Wystarczy, że szepnę trenerowi słówko, a będziesz się mogła zabrać z nami. I tak w samolocie jest zawsze masa wolnych miejsc.
- Naprawdę? To byłoby idealne.
- Obok Kuby zawsze jest wolne. Nikt nie chce z nim siedzieć. – rzucił nagle Szczęsny.
- A ty? Ty nie chcesz? – odpowiedziała Marta.
- Nie, ja od zawsze i na zawsze z Lewym. – po tych słowach zagarnął Roberta ramieniem do siebie i mocno uścisnął, wytrącając mu tym samym kanapkę z ręki.
- Ale z ciebie idiota. – skwitował to Lewandowski i uwolniwszy się z objęć kolegi, zaczął zbierać ze stołu resztki jedzenia.
Marta zaśmiała się cicho, a towarzysze ochoczo jej zawtórowali. Ogólna wesołość została przerwana przez pojawienie się nieoczekiwanego gościa. Nagle obok Marty pojawił się wysoki, tyczkowaty mężczyzna. Wystarczyła jeden rzut oka na jego twarz i już wiedziała, kto to – Przemysław Tytoń, bohater poprzedniego meczu. Bramkarz znienacka ukucnął, schodząc tym samym do poziomu stołu.
- Musi mi pani wybaczyć to najście, ale koledzy z drugiego końca sali mają silne… - zawahał się i spojrzał wgłąb restauracji. – niepokoje związane z pani obecnością.
Posłał Marcie promienny uśmiech i puścił perskie oko.
- Tak? Czy mogę na to coś zaradzić? – kobieta weszła w tę grę bez zająknięcia.
- Mam tylko jedno pytanie. Jest tu pani w celach biznesowych, czy mogę się przedstawić i liczyć na miłą pogawędkę?
- Jedzenia kolacji z ludźmi, którzy wywalają kanapki na stół, chyba nie można nazwać biznesem. I bardzo chętnie pogawędzę.
- Przemek Tytoń, miło mi. – mężczyzna wyciągnął do niej rękę, na co odpowiedziała tym samym.
- Marta Tkaczyk. A to… to jest odrobinę niezręczne, że musisz towarzyszyć nam w takiej pozycji. – wskazała na jego skuloną sylwetkę. – Może weźmiesz sobie krzesło?
- A nie, nie, nie ma potrzeby. Właściwie to za minutę znikam, wracam do tych z niepokojami. – ponownie skinął głową w kierunku swojego stolika.
- Czy to będzie bardzo nie na miejscu, jeśli zapytam, o co właściwie chodziło? – zapytała Marta, przyglądając się Tytoniowi uważnie.
- Cóż, prawda jest taka, że chyba są zazdrośni. Tutaj siedzi taka piękność, a oni mają tylko mnie.
- Och, nie przesadzaj… Dostrzegam w tobie masę uroku charakterystycznego dla przedwojennego amanta. Powinni to docenić.
Bramkarz roześmiał się głośno i powoli wyprostował się.
- Powtórzę im to. Życzę miłej kolacji. Ale jakby co, u nas zawsze znajdzie się miejsce.
- Dziękuję, przemyślę to.
Przemek odwrócił się z uśmiechem na twarzy, po czym skierował wgłąb restauracji, do swojego stolika. Marta nawet nie wiedziała, który to był. Nie miała pojęcia, z kim siedział. I zdecydowanie nie planowała nigdzie się przesiadać.
- No dobrze Lewy, miłości moja, dzisiaj dasz się namówić na jakiś challenge? – odezwał się Szczęsny.
- W co znowu? Chyba tylko w karty jeszcze nie graliśmy. – prychnął Lewandowski.
- Doskonale. Karty świetna sprawa. – ucieszył się Wojtek. – Ktoś może posiada talię?
- To zależy, czy zostanę zaproszony do rozgrywki. – odpowiedział tajemniczo Kuba.
- To zależy, czy przyprowadzisz ze sobą Martę. – powtórzył za nim bramkarz, uśmiechając się szeroko do kobiety.
- To chyba da się załatwić. Hmm, Marta?
- Bardzo chętnie.
- Naprawdę chcecie grać w karty? – zdziwił się Robert, patrząc na rozochocone twarze swoich kolegów. – Niby w co? W wojnę?
- Może poker? – zasugerował Kuba.
- Nie, poker to brzydka, zła gra. – zażartował Wojtek. – Zagrajmy w kenta.
- Rozbieranego. – wtrąciła Marta.
Na chwilę zapadła martwa cisza. Mężczyźni popatrzyli po sobie, nie wiedząc, jak zareagować. Wszystkim trzem na twarze wypłynął wyraz ogromnego zdziwienia. Z odrętwienia pierwszy wyrwał się Szczęsny, gwałtownie prostując się na krześle i łapiąc Martę za rękę.
- Ja jestem z Martą! – wykrzyknął, tym samym obwieszczając to połowie restauracji. Rafał Wolski i Maciek Rybus, obaj siedzący przy stoliku obok, spojrzeli na niego z lekką dozą przerażenia. On jednak nie zwrócił na to uwagi.
- Skomentowałbym to, ale chyba się powstrzymam… - zaczął Błaszczykowski.
- Nie, ja bardzo chętnie usłyszę twoją opinię.
- Lepiej już chodźmy. Możemy?
Cała czwórka podniosła się ze swoich miejsc i skierowali się do wyjścia. Wojtek i Kuba wrócili do swojej sprzeczki, ale Marta wyłączyła się, przestała tego słuchać.
Nagle poczuła na ramieniu czyjąś rękę. Odwróciła się gwałtownie, by zobaczyć przed sobą trenera Smudę, nieco zaskoczonego tak niespokojną reakcją. Szybko puścił jej ramię, zupełnie jakby się oparzył.
- Przepraszam. Ja… ja chciałem tylko… chciałem z panią porozmawiać.
- Ależ oczywiście.
Trener krzyknął do idących przed nimi zawodników, by zaczekali na Martę na górze, co tamci skwitowali ogólnym jękiem zawodu, ale posłusznie ruszyli dalej. Tymczasem Smuda wyszedł z kobietą z restauracji i poprowadził ją do najodleglejszej części holu, miejsca, gdzie nikt się akurat nie kręcił. Wskazał, by usiadła na stojącej nieopodal kanapie.

***

Tak, jak obiecałam, środa i nowy rozdział. Może nie jest dużo dłuższy, ale wesoły, więc powinien się spodobać. Hmm, przynajmniej mam taką nadzieję... ;) I już teraz zapowiadam dwunastkę i trzynastkę, ponieważ będą dłuższe i zdecydowanie ciekawsze, wiec warto czekać. Chyba powoli zacznę wyjaśniać nieco więcej z psychiki Marty :)

Wasza,
MissUnattanable

niedziela, 26 sierpnia 2012

Chapter Eight


Sobota, 9 czerwca 2012

Sobotni poranek przywitał Martę promieniami słońca wpadającymi przez odsłonięte okno i… ciszą. Spojrzała na puste miejsce w łóżku i spróbowała z całych sił przypomnieć sobie moment, w którym Robert wyszedł. Niestety, nie mogła. Owszem, pamiętała, jak mówiła mu, że powinni się już pożegnać, ale to zostało szybko uciszone pocałunkiem, jednym, drugim, kolejnymi. A potem nie w głowie jej już było wyrzucanie go za drzwi, wręcz przeciwnie.
Przypominała sobie też moment, kiedy opierając głowę o jego pierś myślała, że powinien sobie iść. A potem najwyraźniej… usnęła. Tak, to było z jej strony bardzo nierozsądne. Nie mogła sobie więcej pozwolić na takie niedociągnięcia. Co by się stało, gdyby obydwoje usnęli, gdyby zostali razem do rana?
Marta z ulgą, ale i zdziwieniem pomyślała, że Robert jednak posiadał ten zmysł uciekiniera, kochanka. Potrafił bezszelestnie i niezauważenie wyjść z jej łóżka i pokoju. I nie czuła się z tego powodu dotknięta, o nie. W pewien sposób odczuwała nawet dumę, że pod jej skrzydłami chłopak odkrył w sobie tę umiejętność.
Nie musiała spieszyć się ze wstawaniem, miała dużo czasu. Weekendy miała zawsze, nieodwołalnie wolne i nie zamierzała tego zmieniać. Dlatego pozwoliła sobie zostać dłużej w łóżku i spokojnie przemyśleć, co dalej zrobić z sytuacją, w której się znalazła.
Dlaczego właściwie nazywała Roberta w myślach chłopakiem? Był od niej starszy o dwa lata. Ona jednak była bardzo dojrzała jak na swój wiek. Przez niecałe dwadzieścia dwa lata życia zdążyła podjąć więcej złych decyzji niż niejeden staruszek, zdążyła znieczulić się na świat zewnętrzny. I to prawie zawsze działało. A teraz, teraz czuła, że ma nad Robertem władzę, że to ona dyktuje warunki, a on zrobi wszystko, co mu każe. Chyba nawet nie musiałaby mu kazać, wystarczyłoby, żeby to zasugerowała. To było takie silne uczucie, ta władza nad kimś. Ale też trudno był znaleźć kogoś, z kim mogłaby zawalczyć, kto nie poddałby się od razu.
Dlaczego Robert był chłopakiem? Bo był nią zauroczony, bo kusiła go, choć miał czysty, niewinny umysł, dobre i wierne serce. Bo dał się zepchnąć z odpowiedniej drogi. Bo okazał słabość, a słabi są chłopcy, nie mężczyźni.
Nagle ciszę przerwał sygnał telefonu. Marta wyplątała się z cienkiej pościeli i bez skrępowania przeszła naga przez apartament, by wydobyć komórkę z torby. To był niesamowity zbieg okoliczności, że dzwonił do niej człowiek siedzący w tym momencie dwa piętra wyżej.
- Halo? – odezwała się uprzejmie.
- Dzień dobry, pani Marto. – usłyszała w odpowiedzi. Trener Smuda brzmiał jak osoba bardzo zmęczona życiem. – Dostałem bilety od Grześka, podobno dla pani.
- Ma pan na myśli prezesa Latę?
- Tak, tak, prezes Lato dał mi te bilety.
- Rzeczywiście, mówił, że przekaże je przez pana. Moglibyśmy umówić się na odebranie ich tak, jak poprzednim razem? Może wpadnę w poniedziałek na kolację?
- Oczywiście, nie ma problemu. Miło będzie panią zobaczyć.
- A i nawzajem. Wczoraj przykro mi było patrzeć, jak wszyscy siedzieli tacy przybici. Mam nadzieję, że atmosfera przed meczem z Rosją będzie lepsza.
- Tak, tak, pracujemy nad tym.
- No, to dobrze. Wybaczy pan, ale jestem teraz w pracy, nie mogę za bardzo rozmawiać.
- Och, tak, oczywiście. My… my mamy zaraz trening, za chwilę.
- Cieszę się. Dowidzenia, trenerze. – Marta wysiliła się na ukrycie znudzenia tą rozmową i rozłączyła się zanim Smuda zdążył jej odpowiedzieć. Musiała teraz zebrać swoje rzeczy i doprowadzić siebie do stanu, w którym mogłaby opuścić hotel.

***
Poniedziałek, 11 czerwca 2012

Podjeżdżając pod Hyatt Marta zastanawiała się, czy dobrym pomysłem była lekka zmiana image’u i ubranie się tak casualowo. Po raz pierwszy na spotkaniu z kadrą nie miała na sobie sukienki i nie miała pojęcia, jaką reakcję to wywoła. Zacznie być postrzegana jako bardziej przystępna, o zgrozo, mniej arystokratyczna? A może właśnie jeszcze bardziej pożądana i niedostępna? Odrzuciła te rozważania potrząśnięciem głowy i wysiadła z samochodu. Tym razem miała już miejsce na podziemnym parkingu, nie musiała się przejmować tłumami.
Spokojnie wjechała windą na swoje piętro, pod pachą niosąc niewielką torbę podróżną. Tym razem przywiozła parę rzeczy, by upozorować rzeczywisty pobyt w hotelu. Musiała wreszcie wpuścić obsługę, żeby posprzątała.
Kiedy tylko weszła do pokoju, otworzyła torbę i rozrzuciła część rzeczy na meblach. Pustą walizkę wsunęła do szafy. Na półce w łazience ustawiła kilka zabranych z domu buteleczek. Łóżko nadal nie było posłane po piątkowej nocy. Zostawiła je w takim stanie i wyszła z pokoju.
Zjechała do holu i poprosiła w recepcji o ekspresowe sprzątanie. Przybierając groźną minę dała sprzątaczkom pół godziny, nie więcej, na całkowite wyczyszczenie apartamentu. A zaraz po tym, jak odeszła od lady recepcyjnej, za jej plecami pojawił się trener Smuda.
- Witam szanowną panią.
- O, jak miło pana widzieć. – rzuciła Marta, nieco przestraszona tak nagłym jego pojawieniem.
- Mam pani bilety. – sięgnął za połę swojej bluzy i wydobył z niej plastikowy futerał na bilety. – Proszę bardzo.
- Dziękuję. To naprawdę bardzo miłe ze strony prezesa.
- Tak, tak, tylko lepiej pani nie opowiada o tym chłopcom. Mamy w tej kwestii pewne… problemy.
- Coś poważnego?
- Nie, nie, tylko lepiej o tym nie mówić.
- Oczywiście.
- A może usiadłaby pani z nami podczas kolacji? To znaczy ze mną i asystentami…
- Mam nadzieję, że to pana nie dotknie, ale w kwestii tego artykułu… mam już swoje typy. Chciałabym teraz lepiej przyjrzeć się tym chłopakom, z którymi siedziałam w piątek.
- A, tak, tak. Kuba, Robert i… Wojtek, tak?
- Dokładnie. O, widzę, że już idą. – powiedziała nagle Marta, spoglądając nad ramieniem trenera na zbliżającą się pierwszą grupę reprezentantów, akurat jej grupę.
Zawodnicy wyglądali zdecydowanie lepiej niż kilka dni temu, byli weseli i uśmiechnięci. Szczęsny zamachał do niej, wyszczerzony w szerokim uśmiechu. Nie mogła nie odpowiedzieć na to śmiechem.
- O, widzę, że tym razem pierwsi! Po wczorajszym spóźnieniu to się nie dziwię. Zapraszam, panowie, kolacja czeka.
- Cześć. – powiedziała cicho Marta. Chłopcy przywitali ją krótkimi uściskami dłoni, po czym we czwórkę poszli do restauracji i zajęli swój stolik. 

***

Ten rozdział jest chyba najkrótszy ze wszystkich, które dotychczas opublikowałam, ale tylko dlatego, że nie chciałam go przerywać w połowie kontekstu. Obiecuję za to, że następny, nieco dłuższy, pojawi się już we wtorek, może środę. 
Powiedzcie szczerze, nie czujecie już lekkiego znużenia tą historią? I przerażenia na myśl, że tak naprawdę to dopiero początek? Wena powróciła i kolejne kilka rozdziałów już powstało. Mam nadzieję, że się spodobają!

Wasza,
MissUnattainable

wtorek, 21 sierpnia 2012

Chapter Seven

W tym rozdziale chyba trochę pobawiłam się w politykowanie, ale ogólnie to staram się unikać drażliwych tematów. Co więcej, Marta zachowuje się w nim całkiem po ludzku, więc powinien się podobać. A nawet jeśli nie, to chciałabym usłyszeć dlaczego! :)
Miłej lektury!

***

Piątek, 8 czerwca 2012 cd.


Nie trudno było rozpoznać moment, w którym piłkarze przyjechali pod hotel. Na całą ulicę zaniósł się krzyk kibiców. Trwał przez jakiś czas, co pozwoliło Marcie stwierdzić, że nadal są na dole. Dopiero kiedy wrzawa ucichła, Marta spojrzała na zegar – była prawie dwudziesta druga, a ona sama siedziała już w pustym pokoju ponad godzinę. Nie mogła się nawet rozpakować, przecież przyjechała z pustą walizką. Dlatego odczekała jeszcze trzy minuty, po czym wyszła z pokoju i zjechała na parter, licząc na łut szczęścia. Miała nadzieję spotkać trenera Smudę.
Okazała się być wielką szczęściarą, bo od razu dostrzegła jego sylwetkę rysującą się na tle okna. Rozmawiał przez telefon, postanowiła więc zaczekać. Po chwili rozłączył się i skierował do windy. Nim się zorientował, Marta wyrosła u jego boku i razem weszli do małego pomieszczenia.
- Dobry wieczór! – niemalże zakrzyknął trener z szerokim uśmiechem na twarzy. – Jak mecz? Podobał się?
- Tak, gratuluję wyniku.
- Ech, niee… akurat z tego to się nie cieszę. – na jego twarzy odmalował się grymas niezadowolenia. – Ale widziałem trochę dobrej gry. A pani?
- Bardzo dużo dobrej gry… tak sądzę. Nie jestem ekspertem w tej materii, ale pamiętam poprzednie reprezentacje i moim zdaniem to był naprawdę dobry występ.
- Taak, tak. Ale niee, nie należy tego porównywać. To byli Grecy. Mieliśmy wygrać. Te dni będą trudne, chłopcy nie mają siły. Muszę… muszę coś wymyślić.
- Ja właśnie… nie wiem, może pan mi powie… czy moja obecność w pobliżu reprezentacji w najbliższych dniach będzie w czymś przeszkadzała?
- To znaczy?
- Mam pewien pomysł… - winda się zatrzymała, a jej drzwi rozsunęły. – Wyjdźmy.
- Tak, tak.
Wyszli na korytarz i stanęli naprzeciwko siebie, Smuda z wyrazem zainteresowania wypisanym na twarzy.
- Jak mówiłam, mam pewien pomysł… Jestem dziennikarką, pisuję różne rzeczy. Mój pomysł zrodził się wczoraj, przy kolacji. Chciałabym napisać artykuł o piłkarzu, kimś barwnym, takiej osobie, która zainteresuje ludzi swoją osobowością, a nie tylko tą sławą.
- Mhm, rozumiem. To znaczy, eee, nie wiem, co ma pani na myśli…
- Chodzi mi o to żeby… czy mogę po prostu wpaść raz czy dwa na kolację reprezentacji? Będę mogła poznać chłopaków, może któryś okaże się idealny do tego tekstu. Oczywiście nie zamierzam zajmować ich takimi głupotami w trakcie mistrzostw, ale potem… po Euro… to może być świetny temat.
- Taak, no… dobrze, chyba nie mam nic przeciwko. Pani będzie… przy kolacji, tak?
- Dokładnie. Trzy, może cztery razy.
- Mam… im powiedzieć, o co chodzi?
- O nie, absolutnie nie. Muszą być naturalni. Jeśli ktoś zapyta, to po prostu jestem pana przyjaciółką.
- Mmoją? – zająknął się Smuda. Jego oczy przybrały kształt i rozmiar spodeczków od herbaty.
- Tak, pana.
Posłała mu najpiękniejszy ze swoich wystudiowanych niewinnych uśmiechów. Mogła wręcz dostrzec, jak wszelkie niepokoje w jego głowie momentalnie znikały. Uśmiechnął się serdecznie i pokiwał głową na zgodę.
- Dobrze, to dobry pomysł.
- Czy wobec tego… dzisiaj będzie jeszcze jakaś kolacja?
- Hm? Tak, tak, chłopcy muszą coś zjeść. Ale nie jak wczoraj, teraz coś lekkiego. Jakieś jogurty czy coś takiego, nie znam się na tym. Zapraszam, to za parę minut.
- Nie omieszkam się pojawić. A teraz… muszę pana przeprosić, mam telefon do wykonania.
- Oczywiście. W razie problemów… mój pokój to 745.
- Dziękuję.
Zawróciła i zjechała windą na parter. Z ulgą zauważyła, że za ladą recepcyjną stał już kto inny, przysadzisty mężczyzna po czterdziestce, mało zainteresowany mijającymi go ludźmi. Dlatego mogła bez żadnych sztuczek przejść do restauracji.
Tym razem nie było już długiego stołu na trzydzieści osób. Wszystko wyglądało zupełnie normalnie, poza tym, że część sali była pusta, podczas kiedy w pozostałej tłoczyli się goście. Marta usiadła przy pierwszym stoliku z brzegu i tępo patrzyła się na drzwi. Już zaraz mieli się pojawić.
Po chwili przed oczami mignęła jej czerwona bluza i do restauracji wlał się tłum piłkarzy. Marta zerwała się z krzesła, by nikomu nie zajmować miejsca, a sobie dać szansę spędzenia tej kolacji akurat z osobami, które miała ochotę spotkać. Widząc pytające spojrzenia reprezentantów machnęła  na powitanie ręką, po czym wypatrzyła z tyłu, jeszcze tłoczących się przy drzwiach, jej ulubionych zawodników.
Piłkarze swobodnie rozeszli się do swoich stolików. Marta wtopiła się w tłum i wyrosła pomiędzy Kubą a Wojtkiem Szczęsnym, przyprawiając ich tym samym o zawał. W jeszcze większym szoku był idący obok Lewandowski.
- Cześć. Będziecie mieli coś przeciwko, jeśli potowarzyszę wam przy kolacji? – powiedziała zalotnym tonem.
- Nie, chyba nie… - zawahał się Błaszczykowski i rozejrzał wokół.
- Tylko Grzesiek będzie musiał wylecieć w kosmos. – rzucił Szczęsny, nie podnosząc wzroku znad podłogi.
- O nie, nie chciałabym sprawiać kłopotu… - odpowiedziała tak niewinnie, jak tylko mogła.
- Spokojnie, on może usiąść z Przemkiem czy kimś tam… - uspokoił ją Kuba, po czym wszyscy trzej skręcili w bok, do jednego ze stolików.
Marta wylądowała obok Kuby , naprzeciw Wojtka. Reprezentanci wyglądali na bardzo przybitych, szczególnie Szczęsny. Marta nie mogła się temu dziwić, przecież ten mecz nie był najlepszym w jego karierze. Nie mógł też wystąpić w następnym, a to na pewno nie poprawiało mu humoru. Czy to ze względu na zwykłe ludzkie odruchy, a może z powodu tego nowego, niepokojącego uczucia, jakim Marta go obdarzyła, miała ochotę po prostu go pocieszyć, jakoś pomóc. Ale nie mogła, nie wiedziała jak.
Mężczyźni otworzyli swoje jogurty naturalne, które były chyba jedynym daniem przewidzianym na ten wieczór. Wojtek dosypał do swojego odrobinę muesli. Marta nie jadła, patrzyła tylko na nich i myślała, jak by rozpocząć rozmowę. W obliczu takiej atmosfery straciła na animuszu i nawet jej pewność siebie nie mogła wiele pomóc. Nie pomagały też strwożone spojrzenia rzucane przez Roberta.
- Widziałaś mecz? – zapytał wreszcie Kuba, chyba tylko po to, żeby przerwać ciszę.
- Tak, byłam na nim nawet. Siedziałam w loży, więc miałam dobry widok.
- Miałaś miejsce w loży? – zapytał, a z jego głosu można było wyczytać lekkie wzburzenie. – Kiedy je załatwiałaś? Jak?
- Prawda jest taka, że dopiero co. Kilka dni temu. Po tamtym bankiecie PZPN-u. Czemu pytasz?
- Od kogo dostałaś bilet? Od Laty?
- No tak, przekazał mi przez trenera.
- Wiecie co, przepraszam was, ale mam coś bardzo ważnego do załatwienia. – nagle zerwał się z miejsca. – Marta, naprawdę miło cię widzieć i chętnie bym pogawędził, lecz niestety obowiązki wzywają. Jeszcze… jakoś się skontaktujemy. Mam twój numer?
- Nie masz, ale niedługo spotkamy się znowu i wtedy ci dam. A teraz leć, załatwiaj, co musisz.
- Dzięki. Eee, dobranoc.
Lewandowski i Szczęsny mruknęli coś pod nosem, lecz nie przerwali powolnego jedzenia swoich jogurtów.
- Nie wiecie, o co chodzi? – zapytała Marta, zachowując asekuracyjny ton.
- O bilety. Są z nimi problemy. – wyjaśnił bez entuzjazmu Wojtek, po raz pierwszy podnosząc wzrok. – Nie wiadomo dlaczego, ale nie mamy biletów dla rodzin. Kuba dzisiaj pół dnia załatwiał wejściówki.
- Czyli nie najlepiej wpasowałam się z tym tematem?
- Czy ja wiem… może i dobrze, pójdzie, pokłóci się, może następnym razem będzie lepiej. Ja też miałem problem, żeby to załatwić, ale moja rodzina może dojechać na stadion w pół godziny, więc to niewielka różnica.
- Mhm. Wiecie co, aż przykro mi patrzeć, jak jesteście tacy smutni, tylko nie wiem, co mogłabym wam powiedzieć.
- Czasem lepiej nic nie mówić. – odpowiedział na to smętnym głosem Szczęsny. – Co mogliśmy to już sobie powiedzieliśmy. Jeśli chcesz to możesz spróbować nas rozśmieszyć.
- Och, tak? Hmm, na zawołanie to nie będzie łatwe. Obawiam się, że prędzej wszyscy tu pośniemy niż wprawię kogokolwiek w rozbawienie.
Wojtek zaśmiał się krótko i bez entuzjazmu, po czym jej przytaknął.
- O, patrz, uśmiechnąłeś się. Słyszałam nawet coś, co mogłoby być uznane za śmiech. Czy to znaczy… że mi się udało? – Marta otworzyła szeroko oczy w wyrazie ogromnego zdziwienia.
- No nie sądzę. – tym razem na jego twarzy odmalował się wyraźny, choć nadal nieco przygaszony uśmiech.
- Coś mi mówi, że komuś tu jest wesoło. Ojej, czy to były twoje zęby?
Twarz Wojtka rozpromieniła się w najładniejszym uśmiechu, na jaki było go wtedy stać.
- Tak, to są moje zęby. Bo w odróżnieniu od niektórych, nadal je mam.
- Czy to była uwaga wymierzona we mnie? – wycedziła Marta udając urażony ton.
- Spójrz za siebie, to zobaczysz, o kogo chodziło.
Kobieta posłała mu pytające spojrzenie. Odwróciła się za siebie i momentalnie zaczęła bez opamiętania chichotać. Szczęsny dołączył do niej i po sali poniosło się ciche echo ich śmiechu. Za Martą odwrócił się trener Smuda i zaniepokojonym wzrokiem popatrzył po swoich reprezentantach.
- Spokojnie trenerze, tu nic się nie dzieje. – wydusił z trudem Wojtek, po czym zaczął dalej zanosić się śmiechem.
W końcu Marta złapała się za bolący od wysiłku brzuch i powoli udało jej się uspokoić. Podobnie postąpił siedzący naprzeciwko towarzysz. Na koniec popatrzyli po sobie porozumiewawczo, a Marta poczuła miłe, ciepłe uczucie w sercu. Szczęsny wstał.
- No, muszę powiedzieć, że wykonałaś swoją misję doskonale. Jesteś świetną rozśmieszaczką, Marto…
- Fidler.
- No właśnie, przecież wiedziałem, chciałem tylko wprowadzić element napięcia. Ech, wszystko zepsułaś. – uśmiechnął się szeroko. – Teraz znowu się załamię i pójdę spać. Do zobaczenia… w przyszłości. – wykonał dramatyczny gest ręką, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł w kierunku wyjścia z restauracji.
Marta została przy stoliku sama z Robertem, który do tej pory się nie odzywał. Widać było po jego oczach, że zupełnie nie rozumiał jej obecności i nie wiedział, czego oczekiwać.
- Gratuluję gola. Bardzo ładny.
- Dziękuję. Miałem więcej okazji, ale nie udało się wykorzystać, niestety.
Nagle Marta nachyliła się do przodu i zaczęła szeptać w zawrotnym tempie.
- Przekonasz wszystkich, że jesteś zmęczony i położyłeś się spać, zjedziesz na piąte piętro i przyjdziesz do mnie. Pokój 524. Nikt nie może cię zauważyć.
- Jasne. – pokiwał głową z lekko zasmuconą miną. – Będę musiał dalej próbować w następnym meczu. Będzie jeszcze sporo szans, a z Rosją musimy wygrać. – skończył i w tym samym momencie nad Martą wyrosła sylwetka jednego z asystentów Smudy, którego nawet nie kojarzyła z nazwiska.
- Robert, koniec pogawędek, musisz jutro być w formie, nie ma zarywania nocy.
- Mhm, już idę.
- Przepraszam, to moja wina. – powiedziała Marta. – Ale już się zmywam, nie będę nikogo dłużej zatrzymywać. Dowidzenia. – rzuciła na koniec i wyszła z restauracji.
Tuż za jej drzwiami pomknęła do toalety umiejscowionej tuż przy holu i tam postanowiła przeczekać parę minut. Poprawiła makijaż, rozczesała włosy, po czym wyjrzała do holu. Na horyzoncie nie było nikogo w barwach reprezentacji, więc zaryzykowała i wyszła z łazienki. Całkiem słusznie, gdyż udało jej się spokojnie, bez zostania zauważoną, dotrzeć do swojego pokoju.

Na nadejście swojego gościa nie musiała czekać długo. Zaledwie po kilkunastu minutach absolutną ciszę przerwało nieśmiałe pukanie do drzwi. Marta zerwała się z miejsca i czym prędzej otworzyła Lewandowskiemu. Chłopak wszedł i nieco się chwiejąc ruszył wgłąb pokoju, a Marta wyjrzała na korytarz, by sprawdzić, czy nikt go nie widział, po czym upewniła się, że drzwi będą zamknięte i nie dojdzie do niespodziewanych odwiedzin.
Kiedy odwróciła się, Robert siedział na kanapie, patrząc na nią spragnionym, nieco zawstydzonym wzrokiem. Wywołało to na jej twarzy uśmiech triumfu.
- Na co czekasz? – zapytała zmysłowym głosem. – Rozbieraj się. Nie przyszedłeś tu na pogawędki.
Po tych słowach sięgnęła do zamka sukienki, płynnym ruchem rozpięła ją, a następnie zsunęła z ramion. Piękny grafitowy materiał opadł na podłogę, a Robertowi ukazała się Marta w całej okazałości. Nie kazał sobie powtarzać, od razu zabrał się za ściąganie koszulki.

***

Z jakiegoś powodu lubię ten rozdział. Może dlatego, że jest w nim Wojtek, a może przez tę pozytywną energię Marty? Nie wiem, ale miło mi się go pisało. Mam nadzieję, że w Was wzbudza podobne emocje. Proszę, skomentujcie to! Chętnie poznam opinie :)

Wasza,
MissUnattainable

piątek, 17 sierpnia 2012

Chapter Six


Piątek, 8 czerwca

Ten dzień był trochę zakręcony. Nie, był absolutnie szalony. Zupełnie nie pojmowała, co się wokół niej działo.
Bez jakiegokolwiek wcześniejszego przygotowania Marta napisała nowy artykuł. Traktowała w nim o tym, czy można rozpoznać, jakim kochankiem jest mężczyzna po jego bieliźnie. Oczywiście utrzymywała, że tak, i tłumaczyła dlaczego. Potem przejrzała i napisała raport z ankiet od piłkarzy, jednocześnie odświeżając skrzynkę mailową z częstotliwością czterech kliknięć na minutę. Czekała na autoryzację bardzo ważnego wywiadu, który miał trafić na biurko redaktora naczelnego następnego dnia w południe.
Kiedy skończyła już z ankietami pojechała do Eurotransu i oddała je razem z opracowaniem Sebastianowi. Kiedy wróciła do domu autoryzacja już na nią czekała. Mogła więc wszystko spokojnie podrukować, pokopiować w ostatecznej wersji i być gotową na następny dzień. A wtedy okazało się, że do meczu zostały jej dwie godziny.
Tak więc niemalże w amoku umyła się, uczesała i pomalowała, biegając po całym domu ubrała, a potem wybiegła z mieszkania i pomknęła do samochodu stojącego cztery piętra niżej, w garażu podziemnym. Modliła się, żeby zdążyć.
Była bliska zwątpienia w istnienie Boga, kiedy utknęła w korku. Na szczęście udało jej się przez niego przebić i pod wejściem do loży dla VIP-ów wylądowała na kwadrans przed pierwszym gwizdkiem. Z całkowitą obojętnością została wpuszczona. Chwilę zajęło jej odnalezienie swojego miejsca, ale kiedy już je zajęła, musiała przyznać, że było bardzo dobre. Nie zasłaniał jej żaden człowiek-dąb ani też nie wrzeszczała jej nad głową skrzecząca staruszka. Marta miała nawet ochotę podziękować prezesowi Lacie za takie miejsce, ale kiedy zobaczyła jego bladą, wymizerowaną od stresu twarz, stwierdziła, że to nienajlepszy moment. Zawsze mogła znaleźć na to czas.
Mecz był dla niej niesamowitym przeżyciem. Nigdy wcześniej nie była na stadionie, więc ogrom bodźców, hałas, skala wszystkiego były przytłaczające, ale w pozytywnym sensie. Kiedy Lewandowski strzelił dla Polski pierwszego gola Mistrzostw Europy, Marta nie pokazała po sobie niczego, tylko wewnętrznie krzyczała z radości. A potem z wściekłości, kiedy Szczęsny sfaulował Katsouranisa i dostał czerwoną kartkę. Przeżegnała się dyskretnie, kiedy Tytoń obronił karnego, a potem do końca meczu zachowała już stalowe nerwy.
Wreszcie spotkanie się skończyło. Przez pierwsze kilka sekund Marta nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Miała uczucie, że przecież tutaj należy, tu jest dobrze i nie powinna opuszczać tej loży już nigdy. A potem powróciła myślami do rzeczywistości i szybkim krokiem dogoniła na korytarzu prezesa Latę.
- Dzień dobry! – powiedziała bardzo głośno, tak by jej głos przebił się przez ogólną wrzawę.
- Hmm? – mruknął prezes, spoglądając na nią lekko nieprzytomnym wzrokiem. – Ach, tak, tak, dobry, ech…
- Chciałam podziękować za bilety.
- Ćśś, nie ma sprawy, nieważne. Nie ma za co.
- I zapytać… czy byłaby taka możliwość…  żebym mogła przyjść też na pozostałe mecze?
- Wszystkie?! – Lato wyprostował się i spojrzał na nią z przerażeniem w oczach.
- Nie, nie! Miałam na myśli mecze naszej reprezentacji. Póki co tylko faza grupowa.
- Ach, tak… Oczywiście, nie ma problemu. Skontaktuje się pani z Frankiem, on będzie miał te bilety powiedzmy… jutro. Tak, Franek Smuda. Przepraszam panią, nie mam teraz czasu.
- Jasne, nie ma sprawy. Dziękuję. Do zobaczenia!... kiedyś.
Tłum poprowadził Martę dalej, aż do wyjścia, ale wtedy prezes był już daleko z przodu, szybkim krokiem przemierzając korytarze. Wyraźnie było po nim widać, ile kosztuje go ten stres związany z mistrzostwami.
Kiedy dotarła do samochodu i spokojnie usiadła za kierownicą, kilka minut nie wiedziała, co dalej zrobić. Czuła, czego chciała i czego jej było potrzeba – Roberta – ale nie miała pomysłu, jak to zdobyć. Aż nagle idea sama się pojawiła. Musiała się jednak spieszyć, bo wszystko zależało od czasu.

Minęła zaledwie godzina, a Marta zaparkowała swoim drogim Mercedesem SLK pod hotelem Hyatt Warsaw. Jeszcze raz upewniła się w lusterku wstecznym, że jej twarz jest dobrze ukryta, po czym wysiadła z auta. Sięgnęła do bagażnika i wyjęła z niego walizkę. Udając niewielką trudność postawiła ją na chodniku, wyciągnęła rączkę i ruszyła przed siebie, ciągnąc bagaż za sobą. Sporo wysiłku wymagało od niej przebicie się przez tłum kibiców pod hotelem, który od poprzedniego wieczora znacznie zgęstniał. Potem tylko kilkoma uśmiechami i zalotnymi spojrzeniami zza ciemnych okularów przekonała ochroniarza, że ma zarezerwowany w tym hotelu apartament, ale niestety przepustkę nieroztropnie zapakowała na sam spód walizki. W ten sposób udało jej się dostać do holu Hyattu.
Tam zsunęła z włosów apaszkę i zdjęła okulary, po czym spokojnie podeszła do recepcji.
- Dobry wieczór.
- Dobry wieczór, w czym mogę pomóc? – zapytała nieco przestraszona dziewczyna wyglądająca na niewiele młodszą od Marty.
- Wiem, że to będzie trudne, ale czy może znalazłby się u państwa wolny pokój?
- Obawiam się, że w chwili obecnej nie możemy pani nic zaoferować. Jesteśmy gospodarzami naszej reprezentacji i byliśmy proszeni, aby nic nie zakłócało im spokoju. Bardzo mi przykro.
- Ale przecież w hotelu są też inni goście.
- Owszem, jednak ci państwo dokonywali rezerwacji zanim zostało ujawnione, że piłkarze się u nas zatrzymują.
- Proszę pani, czy ja wyglądam na psychofankę, która będzie, jak to pani ujęła, zakłócać spokój naszej reprezentacji? Naprawdę?
- Oczywiście, że nie, nie miałam niczego takiego na myśli. Po prostu nie mogę pani pomóc.
- Proszę mnie zrozumieć… Dzisiaj rano w moim apartamencie pękła rura i zupełnie nie mam się gdzie podziać. Znajomi polecili mi Hyatt, mówiąc, że niezależnie od okoliczności, tu znajdę miejsce. Słyszałam doskonałe opinie. Jednak chyba nie będę mogła ich potwierdzić.
- Och, no… No dobrze, zaraz sprawdzę, czy jest coś wolnego. Ale nic nie obiecuję.
- Cena nie gra roli.
Po kilkudziesięciu sekundach dziewczyna odwróciła się w jej stronę.
- Mogę zaproponować apartament dwuosobowy z łazienką, aneksem kuchennym, oddzielną sypialnią, wyposażeniem RTV…
- Świetnie. – przerwała jej Marta.
- Jest też apartament prezydencki…
- Kuszące, ale dziękuję. – weszła ponownie w słowo recepcjonistce. – Wezmę ten pierwszy.
- Na jak długo?
- Do siedemnastego czerwca. Naprawa potrwa co najmniej tydzień, a teraz, w weekend nikt się już za to nie weźmie.
- No tak, rozumiem. U moich rodziców też był kiedyś taki wypadek, przez okrągły miesiąc przetaczali się przez dom robotnicy, istny koszmar…
- Tak, cenna uwaga. – ucięła Marta. – Mogę prosić o klucz?
- Och, przepraszam, najpierw dokumenty. Pani dowód?
Marta bez entuzjazmu podała jej swój dowód, wiedząc, że to jest jeden ze słabszych punktów planu. Młoda, raczej głupiutka osóbka, jaką była recepcjonistka mogła okazać się amatorką prasy kobiecej tak zapaloną, że rozpoznałaby Martę po nazwisku. Ale nic takiego się nie stało. Przepisała wszystkie dane i poprosiła klientkę tylko o podpis, po czym oddała jej dokumenty razem z kluczem.
- Pokój 524, piąte piętro.
- Dziękuję i miłej nocy. – Marta odwróciła się, by ruszyć do windy, ale zawróciła jeszcze na chwilę. – Zapomniałabym. Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby w moim pokoju nie sprzątano, póki sama o to nie poproszę, dobrze? Jestem straszną pedantką, jedna przekrzywiona książka i od razu wpadam w furię, co począć.
- Oczywiście, nie ma problemu.
- Jeszcze raz dziękuję.
Po tych słowach już konsekwentnie udała się do windy.

***

Rozdział może trochę przykrótki i jakiś taki nijaki. Niby dopracowany, ale wydaje się, jakby niewiele wnosił. Ale spokojnie, kolejne będą nieco ciekawsze, obiecuję. 
Mam mały problem - od paru dni po głowie krąży mi pomysł na opowiadanie o F1 i zupełnie nie mogę się skupić na tym. Ale spokojnie, nie porzucę historii Marty bez słowa uprzedzenia. Póki co mogę zapowiedzieć, że na pewno pojawi się trzynaści rozdziałów, a potem to się zobaczy. I jak myślicie, warto rozpoczynać nowy projekt, tym razem o moich ukochanych wyścigach?
Proszę, komentujcie :)
Ostatnio jest coraz mniej komentarzy i moja wiara w tego bloga zaczyna słabnąć. Jeśli jesteście tu i czytacie to nie wahajcie się i komentujcie :)

Wasza,
MissUnattainable

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Chapter Five

Proszę, proszę, proszę, nie miejcie o Marcie złego zdania. Wszelką odpowiedzialność za jej czyny ponoszę tylko ja! ;)
Miłej lektury!

 ***
Czwartek, 7 czerwca 2012 cd.

Ledwie weszli do jego pokoju i usiedli na kanapie, a Kuba sięgnął po laptopa i włączył go. Odnalezienie tego, czego szukał zajęło mu mniej niż trzy minuty. Z wyrazem triumfu na twarzy przekręcił komputer w stronę Marty.
- Nie wierzyłaś, że prowadzono badania nad wpływem jedzenia arbuzów na wydajność pracy. No to masz, proszę bardzo.
Na te słowa włączył jej dziesięciominutowy reportaż na ten temat. Kiedy skończyła oglądać z trudem powstrzymała się od śmiechu i zmusiła nawet do wygłoszenia jakiejś opinii. Przez kilkanaście minut pogadali sobie o głupotach, niczym poważnym, poprzepychali się słownie. Wtedy oboje bez słów zrozumieli, że spotkanie należałoby skończyć i pożegnać się.
- Wiesz, nie wykluczam nawet napisania artykułu, w którym cofnęłabym moją teorię, że sportowcy są bezmózgami. Niektórzy nie są.
- Ojej, skąd taka zmiana myślenia?! Czyżby któryś błysnął inteligencją i humorem? – zażartował Błaszczykowski.
- Bardzo zabawne. A tak na poważnie to zarówno ciebie jak i Roberta czy… Wojtka – tu jej głos zadrżał – uważam za raczej inteligentnych.
- Bo jesteśmy. Ba, jesteśmy geniuszami. I dlatego zaraz idę grać pojedynek jeden na jednego w FIFA. Masz może ochotę dołączyć? To tuż za ścianą.
- Nie, chyba nie skorzystam z tej jakże kuszącej propozycji.
Marta wstała i skierowała się do drzwi. Kuba tymczasem wyciągnął coś ze swojej walizki stojącej zaraz obok kanapy i ruszył za Martą. Razem wyszli na korytarz.
- No dobrze, to ja idę do Wojciecha na pojedynek, a ty zmykasz, tak?
- Dokładnie. Widzimy się jutro. Będę na meczu.
- Naprawdę? Świetnie.
- Też się cieszę. No, to do zobaczenia.
Nim zdążyła wyciągnąć dłoń, zobaczyła rękę Kuby ustawioną do „piątki”. Z szerokim uśmiechem przybiła i bardzo wolnym krokiem ruszyła do windy. Przez ramię rzuciła jeszcze „powodzenia”.
Upewniła się, że Błaszczykowski zniknął w pokoju Szczęsnego, po czym mogła rozejrzeć się po korytarzu. Nikogo nie było w zasięgu jej wzroku. Zaczęła szukać odpowiedniego pokoju. To było dobre piętro, a szukany numer znalazła już chwilę później. Nie bawiła się w pukanie do drzwi czy inne grzeczności. Po prostu weszła i zamknęła za sobą drzwi na klucz.
- Och, jesteś. – powiedział cicho Robert, wstając z kanapy i patrząc na Martę z cieniem strachu w oczach.
- Jestem. Skoro powiedziałam, że przyjdę, to przyszłam. Nalejesz mi wina?
Lewandowski rozejrzał się wokół siebie spłoszonym wzrokiem i dopiero po chwili załapał, że musi wyjąć butelkę z lodówki. Zrobił to bardzo niezgrabnymi ruchami, podczas kiedy Marta rozsiadła się na kanapie. Obserwowała, jak cały spięty siłował się z korkociągiem, aż wreszcie sama wstała i podeszła do niego, po drodze podnosząc z podłogi elegancki męski but do garnituru.
- Spokojnie. Nie musisz się tak denerwować. – powiedziała, wyjmując Robertowi butelkę z rąk. Zadbała, by przy tym ruchu ich dłonie się dotknęły. Cały czas patrzyła mu w oczy.
Dopiero chwilę później spuściła wzrok, by widzieć, co robi. Wsadziła podstawę butelki do buta i kilkukrotnie uderzyła piętą o ścianę. Korek sam stopniowo się wysunął. Oddała butelkę chłopakowi z niewinnym uśmiechem.
- Taki sprytny trik na przyszłość. – stwierdziła.
Lewandowski wyjął z szafki dwa kieliszki. Do jednego nalał normalną porcję, do drugiego tylko odrobinę. Podał Marcie bardziej zapełniony kieliszek i usiadł obok niej.
- Ja nie mogę pić, jutro mecz. – wyjaśnił.
- No jasne, nie pomyślałam o tym.
- Ale spokojnie, to nic.
Siedzieli tak dalej, w ciszy. Marta powoli wypiła swoje wino i odstawiła kieliszek na stolik.
- Nie chciałabym niczego przyspieszać… - powiedziała łagodnym tonem. – ale wybacz, nie mamy całej wieczności.
Po tych słowach wyjęła z ręki Roberta jego nietknięte wino i wychyliła całą zawartość kieliszka do ust. Odstawiła szkło na stolik, po czym zwinnym ruchem przesiadła się na kolana chłopaka.
Widziała w jego oczach zaskoczenie, trawiące pragnienie, ale i lęk. Pocałowała go mocno w usta.
- Nie stresuj się. Zrelaksuj.
Przeniosła usta na jego ucho, co natychmiast wywołało serię cichych westchnień. Sama czuła dłonie przesuwające się po jej ciele, szukające zapięcia do sukienki. Pomogła im je odnaleźć i już po chwili wyplątywała się z warstw materiału. Sekundy później poczuła usta Roberta pieszczące jej szyję i dekolt.
Wtedy zrozumiała, że jest już gotowa, nie potrzebuje gry wstępnej ani żadnych innych zabaw. Chciała po prostu się kochać i czuła pod sobą, że tego samego chciał chłopak.

- Zostań, to nic nie zmieni.
- Naprawdę nie mogę. Jeśli wyjdę teraz – tu spojrzała na zegarek – o dwudziestej drugiej, to nikogo w hotelu to nie zdziwi. A jeśli będę uciekała gdzieś o czwartej w nocy to obsługa może się zaciekawić.
- No jak to, przecież nie będą wiedzieli, że byłaś ze mną.
- Gdybyś zapomniał to w hotelu jest monitoring. I jeśli by się mną zainteresowali to mogliby po raz pierwszy w tym półroczu rzucić na niego okiem. I byłoby wiadomo. Więc: nie. Nie zostanę.
Marta spryskała się perfumami i wrzuciła buteleczkę do torebki. Ostatni raz przeczesała dłonią włosy, po czym odwróciła się do leżącego nadal w łóżku Roberta.
- Będę wychodzić. Może odprowadzisz mnie do drzwi? – zasugerowała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Eee, tak, jasne.
Chłopak złapał kołdrę i owinął się nią szczelnie, zanim wstał z posłania, by podnieść z podłogi swoją bieliznę. Marta z trudem powstrzymała śmiech, kiedy wyginał się niezgrabnie, by wciągnąć bokserki bez pokazywania gołego ciała.
- I tak cię już widziałam. – rzuciła dosyć protekcjonalnie i wyszła z sypialni, by nie krępować już Lewandowskiego.
Dołączył do niej po kilkunastu sekundach i stanęli naprzeciwko siebie tuż przy drzwiach wyjściowych. Marta pochyliła się do niego i złożyła na jego policzku jeden lekki pocałunek. Rozbudzający wyobraźnię. Każący czekać.
- Może jeszcze kiedyś się spotkamy. – powiedziała spokojnym tonem. Ona wiedziała, że tak będzie. I nawet nie chodziło o ten mecz. Po prostu wiedziała, że jeszcze nie raz się z nim zobaczy. Nawet jeśli sama musiałaby do tego doprowadzić.
- Mam nadzieję. Jak najszybciej. To znaczy… było miło.
- Tak, było. Ale… nikt się o tym nie dowie, prawda?
- Nie, absolutnie.
- Bo przecież nie zdradziłbyś Ani.
Kobieta zobaczyła, jak te słowa wbiły się w serce chłopaka niczym sztylet. Spuścił wzrok na swoje stopy, ale cicho przyznał jej rację.
- Tak, nigdy bym tego nie zrobił.
- Wobec tego dobranoc.
- Dobranoc.
I stali tak dalej, on w pozie skruchy, ona wyprostowana i władcza, patrząc na niego z góry, mimo że była niższa. Sekundy mijały, aż wreszcie Marta chrząknęła cicho.
- Coś się stało? – zapytał Robert, podnosząc głowę. – Drzwi są zamknięte?
- Musisz wyjrzeć na korytarz.
- Ja?
- Tak, a niby kto? Jaka byłaby różnica pomiędzy mną wyglądającą w nocy z twojego pokoju, a mną po prostu z niego wychodzącą? W oczach potencjalnego obserwatora niewielka.
- Ach. No tak. Już.
Lewandowski otworzył drzwi i wychylił się nad progiem, by spojrzeć to w jedną, to w drugą stronę. Chyba niczego nie zauważył, bo wyprostował się i wyszeptał do Marty „czysto”. Odpowiedziała na to skinieniem głowy, po czym energicznym krokiem opuściła pokój.

***

Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Sama nie wiem, czy to wszystko nie wydarzyło się zbyt szybko, ale... kolejne części chyba jakoś to wytłumaczą. 
Każdy komentarz jest mile widziany, nawet ten pełen krytyki!

Wasza,
MissUnattainable

piątek, 10 sierpnia 2012

Chapter Four

Kolejne kilka dni i kolejny post. Mam wrażenie, że podświadomie odwlekam moment, w którym Marta pokaże swoją prawdziwą twarz. Ale póki co, nowy rozdział. 
Miłej lektury!

***
Czwartek, 7 czerwca 2012 cd.

Za kwadrans osiemnasta Marta wysiadła z taksówki pod hotelem Hyatt Warsaw. Zdecydowała się na ten środek transportu, ponieważ nie miała pewności, czy przez cały wieczór nie będzie miała kontaktu z alkoholem.
Weszła do budynku odprowadzana wzrokiem kilkuset osób zebranych pod hotelem, zagorzałych kibiców liczących na łut szczęścia, marzących, że któryś z zawodników do nich wyjdzie. Przemierzyła hol wprost do recepcji, gdzie spotkała się z drwiącym spojrzeniem, kiedy poprosiła o poinformowanie trenera Smudy o przybyciu.
Recepcjonistka nie sprawiała wrażenia zbyt przyjaznej, a jej uśmiech jeszcze bardziej zrzedł, kiedy musiała powiedzieć Marcie, by chwilę zaczekała. Ewidentnie była zawiedziona, że nie może kazać jej opuścić terenu hotelu.
Nie minęło pięć minut, a z windy wyszedł Franciszek Smuda, jeszcze bardziej czerwony i pomarszczony niż przed tygodniem. Wyglądał dużo starzej, choć starał się zachować uśmiech i przywitał Martę bardzo przyjaźnie.
- Już za chwilę chłopcy zejdą na kolację. Proszę, przejdźmy do restauracji, wybierze pani najlepsze dla siebie miejsce.
Zrobili jak powiedział i Marta usiadła na samym środku długiego stołu przystrojonego drogą zastawą i srebrnymi sztućcami. Smuda usadowił się obok niej i teraz łapczywie przyglądał dekoltowi jej koralowej, obcisłej na tułowiu i szeroko rozkloszowanej poniżej talii sukienki. Marta udawała, że nie widzi tego i starała się zagadywać go wzmiankami o pogodzie czy kibicach na zewnątrz. Smuda w pewnym momencie przypomniał sobie i dał Marcie obiecany bilet na mecz. Schowała go z namaszczeniem do torebki.
Odczekali parę minut i w drzwiach pojawili się pierwsi piłkarze. Na samym początku zszedł Dariusz Dudka, ale zawrócił, widząc trenera siedzącego z kobietą. Wrócił dopiero chwilę później, już z Kamilem Grosickim i razem zebrali się na odwagę, by usiąść i się przywitać. Smuda już od pierwszych słów zaznaczał, że Marta była tam w celach biznesowych i żeby nic sobie nie myśleli. W ich spojrzeniach widać było, że mogliby wiele pomyśleć, ale w ostatecznym rozrachunku nie sądzili, by kobieta taka jak Marta mogła widzieć cokolwiek w starym zgredzie, jakim był trener.
Chwilę później zaczęli się schodzić kolejni zawodnicy i w zaledwie kilka minut restaurację odwiedziła niemal cała reprezentacja w komplecie. Marta ze szczególnym uśmiechem powitała nadejście Kuby Błaszczykowskiego. Usiadł obok niej i oddali się pogawędce na temat arbuzów. Jednak kobieta regularnie spoglądała na drzwi, wyczekując Lewandowskiego.
W końcu się pojawił. Nie był sam. Nieco to Martę zdziwiło, ale wszedł do sali ramię w ramię z Wojciechem Szczęsnym, wesoło rozprawiając na jakiś temat. Kiedy zobaczył kobietę, niemal wryło go w ziemię. Na moment zatrzymał się w miejscu, przez co jego towarzysz wpadł na niego. Chwilę się poprzepychali, ale zaraz podeszli do stołu do ostatnich dwóch wolnych miejsc – naprzeciw Marty.
- M… miło cię widzieć – wydukał przez zęby Robert i posłał Marcie wymuszony uśmiech.
- Nie miałem okazji pani poznać? – odezwał się tymczasem Szczęsny. Marta zwróciła swój wzrok na niego.
To było niespodziewane. Uderzyło w nią jak grom z jasnego nieba. Spojrzała w oczy tego mężczyzny i poczuła przechodzący ją dreszcz. Był niesamowity. Miał w sobie tyle pewności siebie, tyle przekory, że przewyższał ją samą tysiąc razy. To było takie elektryzujące uczucie, spotykać jego wzrok.
- Owszem. Marta Fidler. Marta. – odpowiedziała nieco nieobecnym tonem, wyciągając do niego po męsku rękę. Ku jej zdziwieniu, uścisnął ją po męsku zamiast unieść do ust. Uśmiechnęła się znacząco na to zachowanie.
- Wojciech Szczęsny. Wojtek. – odpowiedział mężczyzna, ewidentnie ją przedrzeźniając. Brwi Marty poszybowały wysoko, ale nie skomentowała tego.
Ostatni dwa reprezentanci usiedli i zabrano się za jedzenie. Było oczywiście stuprocentowo dietetyczne i zbalansowane, ale nadal bardzo smaczne. Mimo tego Marta nie skusiła się na zbyt wiele, jedynie połówkę grejpfruta i szklankę świeżo wyciskanego soku pomarańczowego.
Nie minął kwadrans, jak pierwsi z piłkarzy chcieli wstawać od stołu i udać się na górę, do swoich własnych zajęć. Na szczęście trener szybko zareagował i poprosił ich, by poczekali, aż wszyscy zjedzą. To przypomniało Marcie o czymś, co chciała zrobić podczas kolacji, a o czym zupełnie zapomniała.
Wyciągnęła z torebki komórkę i weszła w edytor wiadomości. Chwilę się zawahała przed napisaniem treści. Przez dłuższy moment nie wiedziała, czy naprawdę chce to zrobić. Zastukała paznokciami w wyświetlacz telefonu, rozglądając się niewinnie po restauracji. Podjęła decyzję. Ta szansa była pewna i należało ją wykorzystać, a dopiero potem myśleć o innych.
Podświetliła wygaszony już ekran i w zaledwie kilku ruchach wpisała treść wiadomości. „Numer pokoju?”. Niespokojnie wybrała z listy kontaktów odpowiedni numer, po czym przycisnęła odpowiedni przycisk i sms był wysłany. Wsunęła telefon do kieszeni sukienki i wróciła do rozmowy toczącej się wokół niej.
Rozwijała swoją wypowiedź na temat owoców pestkowych w kontekście pracy w biznesie, wywołując tym samym salwy śmiechu u Kuby, Roberta i Wojtka, ale jednocześnie uważne przyglądała się Lewandowskiemu. Nie umknął jej moment, kiedy dostał wiadomość. Nagle przestał się śmiać i z wyrazem zaciekawienia na twarzy sięgnął do kieszeni. Marta patrzyła, jak wyciąga telefon, przyciska kilka guzików, przebiega wzrokiem po treści wiadomości. Widziała, jak nagle spoważniał i zbladł, nerwowo podniósł głowę i rzucił jej spojrzenie spłoszonego zwierzęcia, po czym odpisał na wiadomość i z silonym spokojem schował telefon, by wrócić do rozmowy.
Ona sama od razu wyjęła telefon z kieszeni, by móc odczytać odpowiedź nie wykonując gwałtownych ruchów i nie zwracając na siebie uwagi. I rzeczywiście, minęło kilkadziesiąt sekund, a telefon zawibrował w jej dłoni. Otworzyła wiadomość, by odczytać „786”. Z prędkością światła odpisała „Czekaj na mnie”. Wygasiła ekran i ścisnęła mocno aparat. Odetchnęła głęboko i wróciła do rozmowy.
Zaledwie kilka minut później trener zauważył, że chłopcy już zjedli i większość z nich zaczęła się niecierpliwić, więc wstał, by wyjaśnić powód zwłoki. I prawa jest taka, że przedstawił to lepiej, niż zrobiłaby to Marta. Ona tylko przytakiwała energicznie, po czym wyjęła z torebki plik ankiet wydrukowanych tego ranka oraz kilka długopisów. Rozdała je po połowie w obie swoje strony i w ciszy czekała aż zawodnicy skończą ich wypełnianie.
Po niespełna minucie dostała ankietę od Wojtka. Rzuciła na nią okiem i zauważyła, że wszystkie odpowiedzi były bardzo pozytywne. Posłała mu szeroki, ale przepełniony niepewnością uśmiech. Odpowiedział jej krzywym, nieco przekornym uśmieszkiem, po czym odwrócił głowę do Roberta.
- Lewy, wbijasz teraz do mnie na pojedynek PlayStation. – obwieścił, szturchając kolegę w ramię. Tamten tylko nim potrząsnął i pisał dalej, jednak sprawiając wrażenie nieco rozkojarzonego.
- Chyba nie skorzystam z tej jakże kuszącej propozycji.
- No jak to Robert, nie chcesz spędzić upojnego wieczoru ze mną i PlayStation?
- Wiesz Wojtek, ja cię naprawdę bardzo lubię, ale nie zdradziłbym Ani. – powiedział to, po czym na chwilę zamarł bez ruchu. Marta udawała, że tego nie zauważyła, ale dokładnie go obserwowała. Widziała, jak jego klatka piersiowa nierównym ruchem uniosła się gwałtownie do góry i opadła. Zaraz potem zaznaczył ostatnie odpowiedzi i z twarzą nie wyrażającą żadnych uczuć oddał ankietę Marcie.
- Jestem dzisiaj zmęczony. Chyba od razu pójdę do siebie. – stwierdził, wstając i zasuwając za sobą krzesło. – Dobranoc wszystkim.
- A temu co się stało? – zapytał nagle Smuda, przypominając o swojej obecności przy drugim boku Marty.
- Ech, to te wahania humoru. Kobiety w ciąży są bardzo trudne we współżyciu. – rzucił beztrosko Szczęsny, co spotkało się z ogólnym rozbawieniem.
- Lepiej żeby do jutra mu przeszło… - mruknął jeszcze trener, po czym sam też wstał i uprzejmie się żegnając zabrał swoich pomocników na ostatnie narady taktyczne.
- To co, może ty Kubuś? Ty, ja, PlayStation?
- Właściwie to miałem inne plany na teraz.
- Uuu, tajemna randka? – żartował dalej Wojtek.
- Zamierzałem zaprosić Martę na górę, do swojego pokoju, usiąść razem na kanapie i pokazać jej coś interesującego w… Internecie. – dokończył z szerokim uśmiechem Błaszczykowski, spychając tym samym Szczęsnego z pantałyku. – Oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko. – zwrócił się do Marty.
- Co? O, nie, nie, absolutnie. Możemy iść. Nie mam już dzisiaj nic w planach, więc pół godziny mniej czy więcej nic nie zmieni.
- Super. To chodź.
Marta wstała i zaczęła zbierać ankiety od reprezentantów, w czym zaraz pomógł jej Kuba. Potem schowała wszystkie kartki do torebki i razem skierowali się do jego pokoju. Po drodze nie rozmawiali ze sobą, ale uniknęli niezręcznej ciszy. To było niesamowite, jak udało im się tak szybko osiągnąć poziom swobody w swoim towarzystwie. Po jednym wieczorze.

***

No dobrze, może jednak powoli pozwalam Marcie pokazać te gorsze strony charakteru. Ale nie przestawajcie jej lubić, nie jest przecież  a ż  t a k  zła ;)
Oczywiście zawsze jestem bardzo wdzięczna za komentarze!

Wasza,
MissUnattainable